Mój listopad (2020)

To chyba najdziwniejszy miesiąc tego roku, przynajmniej w moim osobistym rankingu tego roku. Swoją drogą, który miesiąc w ogóle był normalny?

Zapraszam na tradycyjne podsumowanie minionych tygodni i wgląd w to, co czytałam w przedostatni miesiąc 2020 roku.

Pierwszą, zdecydowanie najlepszą i najsilniej pozostającą w pamięci książką była "Opowieść podręcznej", o której napisałam opinię (jest w przedostatnim poście). Bardzo mocno dała do myślenia, zaintrygowała, przestraszyła w sposób, którego nie chciałabym doświadczać i... no ja to bym widziała jako lekturę szkolną, ale w oczywiście w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Choć może wtedy by ten tytuł mógł ulec swoistej "śmierci". Więc może po prostu polecę do przeczytania i refleksji.
Poza tym, tak jak zapowiadałam, czytałam też "Iliadę", ale jeszcze jej nie skończyłam. Jestem prawie w połowie i w grudniu ostatecznie mam zamiar dobrnąć do końca. Czytanie Homera to trening dla koncentracji, bo i język i forma są wymagające.

Mój pierwszy w życiu tatuaż, z najlepszym możliwym cytatem, który wybrzmiewał mi w głowie od samego początku przygody z "Mroczną wieżą". Jestem zachwycona, na pewno nie jest to moja ostatnia dziarka i... niesamowicie podoba mi się, to, że to już na stałe. Na zawsze. Do końca życia.

Zaczął się sezon skoków narciarskich, a zatem każdy nadchodzący weekend to rezerwacja czasu w godzinach popołudniowych i ewentualne dylematy pod tytułem: Spotkać się, czy oglądać?
Żeglarzy nocy czytałam w czasie dwutygodniowego chorowania. Powrót do pióra Martina z początku mnie ucieszył, ale nie wszystkie teksty mi się spodobały. Ale i tak, "Pieśń dla Lyanny" to naprawdę coś. Więcej opowiem w osobnym poście.

Do mojej dawnej miejscowości zawitała zima i to właśnie w Wałbrzychu miałam pierwszą w tym sezonie styczność ze śniegiem. Poza tym podczytywałam też "Armageddon House", o którym pisałam w poprzednim poście.

Męczyłam też dalej "Dawcę przysięgi". Nie jestem zadowolona z tego, jak Sanderson poprowadził fabułę w tym tomie, bo moim zdaniem nie panuje nad pobocznymi wątkami, coś tam w nie wrzuca, nadając książce objętości i później porzuca, pozostawiając czytelnika z domysłami. A akcja związana z bohaterami pierwszoplanowymi jest raczej nudna - chwilami się coś dzieje, choć jestem już za połową drugiego tomu i w końcu całość wpadła na jakiś konkretny tor. Ale ja dalej chcę wiedzieć co z Teftem i ze śledztwem i po co w ogóle Aladar dostał "funkcję" skoro w ogóle z niej nie korzysta? Tak słabo skonstruowanego tła już dawno nie widziałam. Nie mogę się doczekać końca tej księgi. Inwestycji w "płody" Sandersona już w życiu nie poczynię.
W listopadzie przeczytałam też "Wiersze wybrane" Emily Dickinson. Pożyczyłam od znajomej, nie mając w ogóle żadnych oczekiwań względem tomiku i przyznam, że kilka wierszy mnie zachwyciło. Ogólnie jestem zaintrygowana postacią poetki i jej twórczością, więc cieszę się, że miałam okazję się z tym wydaniem zapoznać. Polecam.


Z wielką przykrością przyjęłam informację o tym, że 1 listopada odeszła Rachel Caine, autorka młodzieżowych książek z gatunku paranormal, a w szczególności twórczyni cudownych Wampirów z Morganville, które nadal dumnie stoją na mojej półce. Pamiętam, z jakim entuzjazmem sięgałam po te książki, jak chętnie zaglądałam wtedy do empiku w poszukiwaniu kolejnego tomu, bez żalu kupowanego za cenę okładkową. Bardzo przypadło mi, jak na tamtejsze trendy, pióro i koncepcja na wampirzą historię u Rachel Caine - brak tam było romansu między nastolatką i krwiopijcą na pierwszym planie. U Rachel Caine wampiry oznaczały niebezpieczeństwo, w Morganville koniecznym okazywało się zawrzeć układ, żeby zyskać sobie ochronę i lepiej było nie pojawiać się po zmroku w odosobnionych miejscówkach. Autorka postanowiła napisać bardzo rozbudowaną serię, liczącą w polskiej wersji jedenaście tomów, a oryginalnie piętnaście. I każda premiera w Polsce to było moje prywatne święto.
źródło
Rachel Caine zmagała się z nowotworem i niestety z nim przegrała, odchodząc w wieku 58 lat. Jej nazwisko zawsze będzie ważną częścią mojej czytelniczej "kariery", a do samego cyklu o Morganville chciałabym powrócić.

Plany czytelnicze na grudzień

Chciałabym napisać coś o tym, że w grudniu czytać mam zamiar głównie na luzie, ale niestety... nie do końca. Po pierwsze, chcę skończyć drugiego Dawcę przysięgi i Iliadę, które miałam zaplanowane do lektury w roku 2020, a zakończę rok z tylko jedną nieprzeczytaną spośród planowanych książką, co uważam za bardzo dobry wynik. Ponadto przyjdzie do mnie na pewno jedna pozycja do recenzji.

A oprócz tego, na sam koniec grudnia będzie cierpienie, płacz, łzy i inne piski żalu, bo...

Chcę skończyć Mroczną wieżę. Od lat, w grudniu tradycyjnie sięgam po Kinga. Do tej pory, od 2014 przez kolejne zimy przeczytałam Christine, Misery, Lśnienie, Joyland, Ziemie jałowe, Czarnoksiężnik i kryształ i teraz będzie to ostatni tom tej cudownej historii, która tak mnie chwyciła w swoje objęcia (szpony?), że nie umiem porównać tej fascynacji do niczego innego. Z resztą, ten tatuaż chyba o czymś świadczy?

Ale jak to skończę, to będzie bolało.


Planujecie doczytywać jakieś cykle albo książki zaplanowane na 2020, których jeszcze się nie udało?

Komentarze