Apokalipsa Z: Gniew sprawiedliwych

Od zeszłego roku podtrzymuję postanowienie o próbie przeczytania w całości przynajmniej jednej serii rocznie. Nie ważne, niech to będzie i trylogia (w sumie trylogia w szczególności), ale niech przeczytanie wszystkich tomów odbędzie się na przestrzeni tych dwunastu miesięcy. Zatem gdy mowa o roku 2017, to się udało i pewnie nie zostanie pominięty ten wyczyn przy okazji podsumowania, ale to jeszcze hen, hen w przyszłości. Przechodząc do kwestii zasadniczej, sięgając po finał Trylogii Zombie miałam wobec autora pewne oczekiwania, jak sądzę adekwatne do tego, co prezentował jakością swych powieści w przypadku poprzednich tomów, czyli Początku końca i Mrocznych dni. Bardzo chciałam, żeby przynajmniej utrzymał poziom, bo po zakończeniu lektury drugiej części podtrzymywałam stanowisko o tym, że Loureiro stworzył bardzo przyzwoitą historię. Czy wyszedł obronną ręką?

Powieści Lourerio są nastawione przede wszystkim na akcję. Widać to już na pierwszych stronach Gniewu sprawiedliwych, bo trójka głównych bohaterów żeglując po oceanie wpada w sztorm. Ratunkiem okazuje się tankowiec, na którego pokładzie prawnik, jego ukochana i były wojskowy zostają powitani przez załogę płynącą z Ameryki. Nasi bohaterowie szybko dowiadują się, że na "Itace" nie wszystko wygląda jak raj dla ocalałych, a za działaniami kapitana i jego ludzi stoją pobudki o charakterze religijnym. Akcja przenosi się go Gulfport, w którym stworzono ostoję bezpieczeństwa, ostatni bastion dawnego świata, który jeszcze nie padł. U władzy znajduje się fanatyczny duchowny Greene.

W ostatnim tomie widocznie mniejszą rolę odgrywają Nieumarli. Owszem, nadal są obecni, w końcu to apokalipsa zombie, ale jednak w finale autor koncentruje się najbardziej na samym wirusie TSJ, który jest przyczyną zarazy niż na hordach żywych trupów. Niemniej jednak jak wspominałam, akcja jest dynamiczna, Loureiro nie szczędzi czytelnikowi opisów walk oraz wszelkich innych działań mających za zadanie zapewnić bohaterom przetrwanie. Funduje również kilka bardzo ciekawych obrotów sytuacji, w dodatku wplatając do książki wątki społeczne. Mam tu na myśli motyw tworzenia się nowej społeczności, pojawienie się nowej władzy, której działań nie sankcjonuje żadna instytucja, a i do głosu dochodzi też utrzymywanie podziałów rasowych i manipulacja masami okryta płaszczykiem przejawów głębokiej religijności. Nadaje to wszystko pewnej głębi całej fabule, natomiast elementy te nie mają potencjału do wprowadzania czytelnika w stan poważniejszych refleksji.

Co do kreacji bohaterów i ich relacji, w tym przypadku było tak pół na pół. Prawnika i Pritczenkę darzyłam sympatią, która swoje źródło ma w wydarzeniach z poprzednich dwóch tomów, ale Lucii tak jak nie polubiłam od początku tak i teraz nie uległo to zmianie. Zarówno charakterystyka tej postaci jak i więź łącząca ją i głównego bohatera to bardzo pobieżnie potraktowane przez autora elementy. Z powodu nastolatki książka trochę zgrzyta i irytuje. Lucia jest nad wyraz impulsywna, a jej związek z głównym bohaterem nie ma praktycznie żadnych podstaw w wydarzeniach, jakich świadkiem jesteśmy na przestrzeni tych trzech tomów. Bohaterowie deklarują sobie dozgonną, głęboką miłość, co zupełnie nie odzwierciedla powierzchownej, pustej relacji zrodzonej z powodu spotkania tych dwojga w trudnych czasach. W dodatku Lucia jest najzwyczajniej w świecie głupia i jej działania mające na celu ochronę ukochanego nie mają w sobie ani krztyny heroizmu, nie wzbudzają też żadnych pozytywnych uczuć u czytelnika.

Na szczęście kiepsko wykreowaną Lucię równoważą dwie ciekawsze postacie które z łatwością się toleruje - Pritczenko i Mendoza w duecie są po prostu mistrzowscy. W dodatku Ukrainiec nie po raz pierwszy daje popis prawdziwej przyjaźni, która w połączeniu z brawurowością charakterystyczną dla bohatera daje wręcz wymarzonego podczas apokalipsy kompana. Mendoza, który z tomie trzecim zalicza debiut w moich oczach rysuje się jako jeden z bohaterów o mocniejszych, bezkompromisowych charakterach.

Finalnie powieść Loureiro w moich oczach najbardziej zyskuje dynamiką i brutalnością. Cieszę się, że koniec przygód prawnika z Pontevedry nie zawiódł mnie. Z samej końcówki i sposobu w jaki autor rozwiązuje historię wylewa się trochę kiczu i wygląda to tak, jakby autorowi odechciało się ten finał jakoś sensownie przedstawić, ale trochę było to do przewidzenia. Ogólnie Apokalipsę Z uznaję za bardzo przyzwoitą literaturę postapokaliptyczną zapewniającą przede wszystkim rozrywkę. Co zasługuje na pochwałę, w tomie trzecim Loureiro w końcu radzi sobie z narracją, dzięki czemu styl staje się bardzo przystępny i można na spokojnie cieszyć się lekturą mając na uwadze, że książka ma zapewnić przede wszystkim rozrywkę.

Moja ocena: 7/10

Za zachęcenie do serii bardzo dziękuję Dominice z Dosiakowego Królestwa, z którą również czytałam tom trzeci i którą namówiłam do zakończenia Trylogii razem ze mną. Polecam się na przyszłość!

Trylogia Zombie:
3. Apokalipsa Z: Gniew sprawiedliwych

Komentarze