Królowa zdrajców

Po literaturę młodzieżową nie sięgam zbyt często z racji tego, że książki skierowane do tej grupy wiekowej już mnie nie zadowalają. Są zbyt proste, przewidywalne i często zbyt idealizujące rzeczywistość, nawet, gdy mowa o fantastyce. Jedną z niewielu autorek młodzieżowych, które pozostały ze mną do wieku już nie młodzieńczego i której książki lubię czytywać na przełomie wiosny i lata jest Trudi Canavan. Pisarka zdecydowanie niezbyt ambitna, a jednak bardzo popularna.

W uniwersum Trylogii Zdrajcy Trudi Canavan w dużo bardziej zaawansowanym stopniu postanawia pokazać czytelnikowi świat poza Kyralią, który może i nie cechuje się specjalnie oryginalną kreacją, ale wprowadza jednak lekki powiew świeżości do książek, które w pewnym stopniu dość mocno powielają szablony z Trylogii Czarnego Maga. Przy okazji recenzji jednego z poprzednich tomów pisałam, że w zasadzie "druga" trylogia mogłaby spokojnie być przedłużeniem tej pierwotnej. Nadal przy tym stwierdzeniu obstaję, bo do grona dobrze znanych nam bohaterów autorka wprowadziła kilkoro nowych bohaterów i prowadziła dość przewidywalną, a jednak przyjemną w odbiorze historię podczas kolejnych trzech tomów.

W trzeciej części wszelkie wątki polityczne, społeczne i te związane ze ścieraniem się odrębnych kultur i umiejętności magicznych zmierzają do finału, który mogłoby się zdawać, nie powinien wypaść w mało patetycznym wydaniu. Sięgając jednak po Canavan wiedziałam, że ma co liczyć na pełne podniosłości fragmenty bitew, pojedynków i wzbudzające silne emocje decyzje bohaterów. Autorka po raz kolejny przedstawiła w swojej książce średnio porywającą mieszankę osobistych rozterek wplecionych w konflikty polityczne, choć nie twierdzę, że czuję się po lekturze zawiedziona.

Dlaczego zatem niezbyt wybitne powieści Canavan jakimś cudem znalazły się wśród serii, których nie chciałam przerwać? Są przyjemne. Język, choć momentami trochę sztywny, nie wymaga wielkiego skupienia, a bohaterowie, pomimo faktu, że pozbawieni są wielowymiarowości to dają się polubić lub znienawidzić, starając się w jakiś szczątkowy sposób wyróżniać. Wydaje mi się, że jedyną postacią, która nabrała odrobiny charakteru z racji tego, że miała bardzo konkretną motywację była Sonea. Poza tym moje sympatie i antypatie pozostały bez większych zmian, Kyralia nadal jest krajem konserwatywnym i właśnie to, co tak bardzo podoba mi się w Trylogii Zdrajcy, to fakt, że autorka starała się pokazać w tej trylogii spotkanie dwóch różnych światów, ludzi o różnych zwyczajach i nie zapomniała zaakcentować faktu, że obie kultury w jakiś sposób na siebie wpływają, co więcej, muszą pozwolić na pewne ustępstwa, żeby starać się utrzymać kruchy pokój.

W Imardinie, czyli mieście, w którym znajduje się Gildia tamtejsze władze i magowie muszą radzić sobie z nowym, niebezpiecznym złodziejem o nietypowych zdolnościach. Z wątkiem tym związana jest postać znana nam od sześciu tomów, czyli Cery. Od samego początku bardzo z tą postacią sympatyzowałam, a w tym tomie wzbudziła we mnie nawet współczucie. Wydaje mi się, że stałam się ostatnio dużo wrażliwszym czytelnikiem, bo Canavan, która nie potrafi bawić się z emocjami czytelnika przez dłuższy czas i nie potrafi wprowadzać napięcia w scenach, które tego wymagają (to chyba największa wada jej książek) jednak jakoś poruszyła mnie i doszło do tego, że gadałam do książki, pod nosem ciskając klątwami pod adresem autorki.

Obrót wydarzeń doprowadził do okoliczności, w których prosiła się wielka, zażarta bitwa, ale nauczona doświadczeniem i lekturą pięciu wcześniejszych książek spod pióra Canavan wiedziałam, że tego nie dostanę. Jej książki, to raczej mieszanka wątków obyczajowo-politycznych z elementami fantasy. Owszem, konkretnymi, bo jest magia, magiczne kamienie i wyimaginowany świat, w którym osadzono akcję, ale nie nazwałabym tej ani też poprzedniej trylogii bardzo magiczną. Na chwilę obecną nie przymierzam się nawet do lektury innych jej tworów, ale nie wiem, czy nie skuszę się jednak za rok, gdy znów nadejdzie odpowiednia pora roku.

Jako coś lekkiego, mogę spokojnie polecić. Książki Trudi Canavan nadają się jako przyjemne, nie irytujące przerywniki między bardziej rozbudowanymi powieściami. Jako literatura młodzieżowa ta trylogia miała spory potencjał i zdecydowanie go nie wykorzystała, a przynajmniej nie w pełni. Część wątków została zapożyczona z Trylogii Czarnego Maga, część znajduje swoje korzenie w tejże trylogii, ale całość wypada trochę ponad przeciętnie. Owszem, nudniejsze fragmenty mogą się zdarzyć, choć pozostają w mniejszości. To, co trylogię ratuje, to ukazanie popularnych, wciąż aktualnych kwestii nierówności społecznych, tolerancji na odmienne zwyczaje i orientacje, czy też konieczność naginania tradycji z racji zmieniających się czasów. Owszem, nie są to ciężkie, wymagające chwili zadumy dylematy moralne, ale rozmyślania bohaterów nie ograniczają się do tego, jakiego rodzaju intrygi zastosować, żeby zwalczyć przeciwnika. Zakończenie, jak i kulminacyjne momenty z lekka rozczarowują, ale autorka zadbała o domknięcie wszystkiego, co wymagało wyjaśnienia. Finalnie, całokształt wypada na przyzwoitym, choć nie wybijającym się ponad to, co do tej pory znane mi było poziomie. Relaksująca lektura na wiosnę jak znalazł!

Moja ocena: 7,5/10

Subiektywnie o Trylogii:
Najlepsza część: Misja ambasadora
Najsłabsza część: Łotr

Trylogia Zdrajcy:
1. Misja ambasadora < recenzja
2. Łotr < recenzja
3. Królowa Zdrajców

Autor: Trudi Canavan
Wydawnictwo: Galeria Książki
Ilość stron: 586 + kilkanaście stron dodatków
Rok wydania: 2012 (oryginał i w Polsce)

Komentarze