Zieleń szmaragdu


Pisałam już kiedyś, że cierpię na syndrom ostatniego tomu. Chodzi w tej czytelniczej przypadłości o to, że gdy przychodzi do lektury ostatniej części jakiejś serii, to sięgam po nieskończoną (no dobra, skończoną) liczbę innych książek, żeby tylko nie zabrać się za zakończenie. Nie inaczej miała się sprawa z Zielenią szmaragdu w której przygody Gwendolynn i Gideona zmierzają w kierunku zaskakującego finału.

Mimo faktu, że przestawiłam się na ambitniejszą literaturę i sięgam raczej po klasyczne fantasy, seria od Kerstin Gier skradła moją sympatię. Zwykle irytuję się podczas lektury młodzieżówek lub po raz kolejny dochodzę do wniosku, że niepotrzebnie dałam szansę czemuś, co nie miało możliwości mnie zadowolić. Wszystkie te myśli zniknęły mi z głowy gdy zabrałam się za ostatni tom Trylogii czasu.

Ciężko mi przybliżyć fabułę, bo tak się radośnie składa, że cała historia jest rozwleczona na każdą część i nie chciałabym nikomu spoilować wydarzeń z poprzednich tomów. W każdym razie fabuła opiera się na podróżach w czasie nastoletniej Gwendolynn Shepherd, która nawiązuje trudną choć chwytającą za serce znajomość z Gideonem. W czasie ich przeskoków do przeszłości wypełniają oni misję dla założyciela tajnego stowarzyszenia podróżników w czasie. Okazuje się po pewnym czasie, że zamiary Hrabiego de Saint Germain nie są do końca nieszkodliwe.

Kerstin Gier udało się stworzyć bohaterów, którzy pomimo faktu, że czasami robią głupie rzeczy, to i tak nie można ich nienawidzić. Gwen jest narratorką która nie szczędzi czytelnikowi żartów i sarkazmu pomimo swojej trudnej sytuacji życiowej. Gideon momentami zalicza akcje podpadające pod skrajną głupotę i nie dające się wyjaśnić, ale gdy już się ogarnia, znów można do niego powzdychać. Tak, wyrosło mi się już z zadurzeń do bohaterów młodzieżowych paranormali, a jednak uśmiechałam się czytając kwestie Gideona skierowane do Gwen i w głowie szeptałam sobie "jakie to urocze" wcale nie zastanawiając się, co też mi się stało z głową. Leslie jest świetną przyjaciółką dla Gwen i troszczy się o nią w każdej sytuacji, czy to sercowej, czy podróżniczej.

Muszę przyznać, że druga połowa tego tomu jest lepsza. Więcej akcji i momentów zapierających dech w piersiach, w dodatku wiele zagadek i decydujących momentów. Uważam, że autorka trochę za długo zwlekała z nadaniem dynamiki akcji. Nie zmienia to faktu, że wiele scen nie szczędzi napięcia czytelnikowi, a oprócz tego nie brak w kolejnych rozdziałach humoru i zabawnych sytuacji. Pierwsze skrzypce na tej scenie zagrał mój ukochany Xemerius, wierny druch głównej bohaterki. Nie raz po jego wypowiedzi szeroko uśmiechałam się do książki, a moje uwielbienie do niewidzialnego przyjaciela Gwen rosło.

No, zgnieć ją, spokojnie. Twoja mama po prostu urodzi jeszcze jedno dziecko, jak to się zepsuje.

Styl Kerstin Gier jest prosty, nie czyta się książki opornie. Momentami jednak akcja bez żadnego zasygnalizowania przenosiła się w inne miejsce i czytelnik mógł się czuć nieco zagubiony. Nie jest trudno odnaleźć się w książce, choć momentami trzeba się skupić nieco bardziej, żeby zrozumieć kto czyim jest sojusznikiem i kto gdzie się przeniósł oraz w jakim celu.

Wydaje mi się, że siła Trylogii czasu tkwi w jej prostocie. Bohaterowie, historia i wątki są nieprzekombinowane, a zarazem niebanalne. Motyw podróży w czasie został właściwie dopracowany a i elementy romansu nie dominują książki, przez co ani przez chwilę nie można odczuć znużenia lekturą. Książki od Kerstin Gier polecam na odstresowanie się i chęć zapoznania z przyjemną, trzymającą w napięciu historią która na pewno umili kilka wieczorów lub dłuższe podróże środkami transportu.

Moja ocena: 7,5/10

Trylogia czasu:
1. Czerwień rubinu (recenzja)
2. Błękit szafiru (recenzja)
3. Zieleń szmaragdu

Moim zdaniem:
Najlepsza część serii: Błękit szafiru
Najsłabsza część serii: Zieleń szmaragdu
Najlepsza okładka: Czerwień rubinu
Najsłabsza okładka: Błękit szafiru

Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 452
Rok wydania: 2010 (za granicą), 2012 (w Polsce)

Przeczytane do wyzwania: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu

Komentarze