Nie łatwo jest mi pisać recenzje tej książki. Z jednego prostego powodu - nim przeczytałam Czerwień rubinu tak się złożyło, widziałam ekranizację. A co za tym idzie, w czasie lektury powieści pani Gier miałam przed oczami aktorów i scenografie wybrane przez reżysera. I choć dziko starałam się wyprzeć obraz ten z pamięci (nie, żeby film był zły, ale... ale to nie to samo!) nie dało się. I może właśnie z tego powodu pierwszy tom Trylogii czasu, choć spodobał mi się i pochłonęłam go w zastraszająco szybkim tempie (trzy dni, a na standardy czasowe w okresie studiów to iście błyskawicznie) to jednak po zakończeniu poczułam spory niedosyt. Czegoś mi zabrakło, choć na pierwszy rzut oka wszystko zagrało, jak powinno...
Gwendolyn pochodzi z rodziny podróżników w czasie. Jej przodkowie za pomocą tajemniczej maszyny o skomplikowanym trybie działania potrafili przenosić się w przeszłość. Gdy wszyscy z utęsknieniem czekają, aż kuzynce Gwen przytrafi się pierwsza wycieczka w dawne czasy nikt nie podejrzewa pomyłki w kwestii tego, kto odziedziczył gen. Niestety, to nie Charlotta dostąpi zaszczytu dopełnienia kręgu...
Literatura młodzieżowa jest na tyle specyficzna, że dobre pomysły i nietypowe fabuły zostają uproszczone przez wzgląd na docelową grupę odbiorców. Gdy jakimś cudem autorowi udaje się połączyć kunszt literacki z prostotą i uniknięciem nadmiernej "ciężkości" utworu dla młodzieży mamy dzieło. Do tej pory znam tylko dwoje pisarzy którym udało się dokonać tego cudu. Czy mogłabym dopisać do listy panią Gier? Niestety, Czerwień rubinu, choć z całą pewnością zawiera w sobie magię, humor, zagadki i romans (o którym osobny akapit!) niestety nie ma w sobie jakiegoś elementu, który sprawiłby, że można by nazwać ją książką z najwyższej półki. Ale na pewno ponad przeciętność nieco się wybija...
To może kilka słów o bohaterach. Ile to już raz przeleciały mi wśród niezliczonych ilości przeczytanych recenzji słowa "Główna bohaterka irytowała mnie/działa mi na nerwy/powodowała, że chciałam ją walnąć/sprawiała, że chciałam odłożyć książkę...? Nieskończenie wiele takich fraz padło już pod adresem sztampowych postaci istniejących dzięki autorom powieści młodzieżowych. Gwen jednak, w moim mniemaniu, mimo kilka akcji pod tytułem "Jestem bohaterka książki młodzieżowej, więc powinnam się zachowywać jak na taką przystało" zyskała moją sympatię. W pewnym momencie, a konkretnie gdy czytałam o jej stosunku do facetów w długich włosach już ją niemal znienawidziłam, ale... ale koniec końców okazało się, że nie jest z nią tak źle. Autorka nakreśliła ją dobrze, na pewno nie "na kolanie" i poświęciła jej wystarczająco dużo uwagi.
Niestety, czasu chyba pani Gier zabrakło na Gideona, którego postać najbardziej mnie interesowała. Pojawia się on w książce późno i udziela zdecydowanie za mało. Dopiero pod koniec jego rola się zwiększa i liczę na to, że w Błękicie Szafiru wreszcie się nim nasycę... Uwielbiam Gideona, ale nie bez znaczenia jest jego wizerunek filmowy i... niespecjalnie mnie to martwi.
Z postaci drugoplanowych polubiłam ciocię Maddy i Madame Rossini i mamę Gwen, choć ta ostatnia szablonowo zataiła przed córką swoją prawdę o jej nadprzyrodzonych zdolnościach...
Obiecałam akapit o wątku miłosnym, więc spełniam swoje obietnice. Więź rodząca się między Gwen i Gideonem pojawia się sporadycznie i na szczęście nie jesteśmy zanudzani tonami opisów miłosnych rozterek głównej bohaterki. Pod sam koniec da się w ogóle zauważyć konkretne akcenty spod znaku miłosnego amora, więc fanom gorących romansów Czerwieni rubinu nie polecam. Śladowe ilości słodyczy i całkiem przyzwoite dawki sarkazmu sprawiają, że tak jak nie lubię elementów romantycznych w młodzieżówkach (w których do bólu one mdlą i nudzą) tak tutaj nie miałam z tym żadnych problemów. Wręcz czekam na odrobinę więcej w kontynuacji.
Słowem końcowym niechaj będzie deklaracja aprobaty dla powieści pani Gier. Spędziłam z nią kila niezapomnianych dni, a z uczelni wracałam z myślą: Zaraz wezmę Czerwień rubinu i sobie poczytam! A teraz co mi pozostało? Błękit szafiru na półce. Ale będzie musiał poczekać, bo z racji nadchodzącej premiery Mechanicznej księżniczki (oby ukazała się też w wydaniu z polską okładką!) muszę zabrać się za drugi tom Diabelskich maszyn.
Moja ocena: 8/10
Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 340
Rok wydania: 2009 (za granicą), 2011 (w Polsce)
Mi bardzo spodobała się "Czerwień Rubinu" i żałuję, że autorka nie napisała tylko trzy części tego cyklu, bo z chęcią dowiedziałabym się co u Gwen. :)
OdpowiedzUsuńczytałam Trylogię Czasu i wspominam ją miło, ale pierwszy tom uważam za najgorszy :)
OdpowiedzUsuńWszyscy się tak zachwycają tą serią, a mi się tak bardzo spodobała dopiero ostatnia część... Ta była według mnie tylko odrobinę lepsza niż przeciętna.
OdpowiedzUsuńJa jestem z tych, co uważają, że Gwen jest irytująca - przez dwie części nie mogłam jej znieść... :(
mam ochotę poznać serię, mam ją także w planach, ale czas mnie ogranicza :)
OdpowiedzUsuńDlatego ja zawszę najpierw czytam. Wyjątkiem były Harry Potter i Władca pierścieni, bo byłam jeszcze za smarkata, żeby dobrnąć do końca ;) Ale fakt, książka po filmie to już nie to samo. A tak przy okazji, nie wiedziałam, że już ukazała się ekranizacja... szybko dość :)
OdpowiedzUsuńOch, nie znoszę oglądać ekranizacji przed przeczytaniem, więc rozumiem jak trudno musiało Ci być napisać tę recenzję.
OdpowiedzUsuńTrylogię czytałam już jakiś czas temu i nawet mi się podobała, choć mniej niż Tobie. Poza tym uważam, że tom pierwszy był najsłabszy.
Niestety mnie ta książka zmierziła. Przepuszczona przez grupę docelową, wyprana ze wszystkiego, co dobre :/
OdpowiedzUsuńUwielbiam serię, czytałam całą trylogie chyba w trzy dni, gdybym nie musiała spać, jeść i zajmować się przyziemnymi sprawami pewnie byłoby to szybciej. Ale może mam do niej taki sentyment dlatego, że to jedna z pierwszych serii o podróżach w czasie, jakie przeczytałam. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
PS. Świetne tło i nagłówek, dawno nie byłam, a u Cb takie zmiany. ;)
Bardzo polubiłam tę serię.
OdpowiedzUsuńTo ja nawet nie wiedziałam, że jest ekranizacja tej książki. Mam ją w planach przeczytać :)
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze, że zbyt dużo wątków miłosnych nie ma :p Cóż, takie skażenie się filmem przed lekturą faktycznie bywa czasem zgubne. Grunt, że koniec końców wrażenia pozytywne :-)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to całkiem przyjemna lektura. :) Ogólnie chyba 90% tego co wydaje Egmont mi odpowiada.
OdpowiedzUsuńA ja książki nie lubię. Słabiutka jak dla mnie.
OdpowiedzUsuńTo na podstawie tej książki powstał film? Nie słyszałem nigdy, ale cóż, to i tak raczej nie moja kategoria.
OdpowiedzUsuńTen wstęp, równie dobrze mogłam napisać ja :) Ciężko jest mi czytać książkę, mając przed oczami ekranizację. I jestem z tego powodu na siebie samą zła. Co też mnie podkusiło, żeby najpierw oglądać film? :D
OdpowiedzUsuńA bodajże w sierpniu w Niemczech, druga część filmowa- "Błękit szafiru"- zwiastun jest boski, już nie mogę się doczekać ^^