Nieprzyjaciel boga (Bernard Cornwell)

Sięganie po drugi tom trylogii już niebawem przedwcześnie będzie mnie napawało lękiem. Dlaczego? Bo środki trzytomowych tworów literackich zazwyczaj są słabe, jeżeli nawet nie najsłabsze na tle pozostałych części i na swojej wyboistej czytelniczej drodze nie zetknęłam się z naprawdę nielicznymi przypadkami, że da się inaczej. Niestety, Cornwell się do nich nie zalicza, ale postaram się trochę bardziej szczegółowo nakreślić, czemu...

Dalszy ciąg historii Derfla, biorącego udział w kampanii Merlina, w której głównym celem jest zdobycie jednego z trzynastu skarbów Brytanii - kotła. Sięgając po książkę miałam wrażenie, że motyw ten będzie stanowił trzon treści książki, a okazało się, że dość szybko wątek ten się rozwiązuje. Ma znaczenie w przypadku dalszych wydarzeń, ale nie stanowi ich centrum, co nieco mnie zdziwiło. Gdybym miała doprecyzować tematykę Nieprzyjaciela boga rzekłabym, że to zaostrzenie konfliktu między chrześcijanami i poganami.

Cornwell to taki twórca trochę rzemieślniczy. Zna się na tym co robi i to na tyle dobrze, żeby to robić, ale nie aspiruje do miana artysty. Prowadzi fabułę w sposób dość jednostajny - ciężko w jego książkach szukać wyrazistych punktów zwrotnych, czy szokujących zachowań ze strony wykreowanych postaci. Pomimo, że wydarzenia, w które uwikłany zostaje narrator są interesujące, nie wzbudzają w czytelniku większych emocji. Najbardziej docenić według mnie należy to, co było już widoczne w przypadku Zimowego monarchy - wplecenie w wydarzenia toczące się w Dumnonii mnóstwa pogańskich obrzędów i zwyczajów związanych z pogaństwem w ogóle. Ja sama już w pierwszej części trylogii zapałałam sympatią do Nimue (pogańskiej asystentki Merlina) i wszelkie sceny z jej udziałem stanowiły dla mnie istną gratkę. Była to również jedyna bohaterka, która w jakiś sposób mnie intrygowała i chyba tylko jej losy śledziłam z zainteresowaniem.

Akcja Nieprzyjaciela boga skupia się na dość widocznie na opozycji pogan i pierwszych chrześcijan. Problem polega na tym, że Cornwell kreuje ich na zasadzie silnego kontrastu ewidentnie w jaśniejszych barwach pokazując tych pierwszych i wychodzi mu to w dość karykaturalny sposób. wydźwięk jest jasny i niestety nużący - poganie są w porządku, a chrześcijanie - nie. Ten konflikt byłby ciekawszy, gdyby w narracji doszło do pewnego zrównoważenia i konfrontacji obu nurtów, a nie zwykłego tępienia jednych przez drugich w atmosferze naparzania się łopatkami w piaskownicy.

Nie bez znaczenia jest też wątek dorastającego Mordreda, który wyrasta na niezłe ziółko. Polubiłam jego postać nie dlatego, że została wykreowana na pozytywną, ale dlatego, że była jakaś. To dzięki wyrazistemu charakterowi, za który można z miejsca znienawidzić Mordreda miałam motywację do lektury. Bo niestety, ale Cornwell pisze raczej nudno - co stwierdzam na podstawie zapoznania z dwoma tomami tej trylogii. Brak w przypadku jego pióra polotu i mocno uwydatnia się rzemieślniczy charakter jego warsztatu. Autor niewątpliwie ma jednak wiedzę i na niej bazuje treść książki, którą niestety trochę zabija sposób prowadzenia narracji i mało dynamiczne jej prowadzenie.

|tyt. oryg. The enemy of God, Bernard Cornwell, wyd. Instytut Wydawniczy Erica, 520 str., 1996, 2010, Trylogia Arturiańska, t. II|

Komentarze