Cierpliwość diabła (Maxime Chattam)

Drugi tom o przygodach Ludivine Vancker to historia od pierwszych stron fundująca czytelnikowi emocje - czy dobre czy złe, to zależy od indywidualnego przypadku, ale domyślam się, że nie sięga po thrillery nikt, kto w literaturze unika źródeł lęku. Tak więc w dużym skrócie mogę określić, w jakim tonie Chattam rozpoczyna snucie opowieści o kolejnych makabrycznych zbrodniach, które zostają zapoczątkowane poprzez atak na pasażerów kolei. Autor nie szczędzi czytelnikowi wytchnienia, wrzuca od razu w akcję i pozwala śledzić poczynania paryskiej żandarmerii w walce z ogólnie pojętym złem.

Chattam na początek startuje z "wysokiego c" i doskonale wie, że obniżenie pułapu będzie strzałem w stopę. Dlatego też do jego powieści zachęcić mogę amatorów mocnych wrażeń. W książkach francuskiego pisarza mnóstwo jest makabry, zbrodni bestialskich z psychopatycznymi rysami i po prostu się dzieje - to zdecydowanie nie jest stonowana opowiastka o lokalnym śledztwie. Emocje czytelnika to wręcz instrument, na którym Chattam sobie pogrywa - czy dobrze? To nieco zgrzyta w moim odczuciu, gdy dochodzi na przestrzeni kilkudziesięciu stron do kolejnej masakry. Książka wręcz epatuje przemocą i w pewnym momencie miałam wrażenie, że... że tego wrażenia brak. Nie odczuwałam już przerażenia, strachu ani zaintrygowania w związku z tym, że przeczytałam o kolejnej sieczce. Możliwe, że autor za bardzo pojechał po bandzie - chciał tak nastraszyć czytelnika, że w tej kwestii przekroczył granicę i nie dozował napięcia i strachu a jedynie zalewał jego kubłami czytelnika.

W ciekawy i wiarygodny sposób autor realizuje wątek pracy żandarmerii. Śledztwo wymaga mobilizacji wielu osób, każda z nich ma swoje pięć minut na scenie, a co najważniejsze, echa wydarzeń z Plugawego spisku nie cichną. Zarówno Ludivine jak i Segnon zmagają się ze swoimi demonami, a ponadto postacie te jako partnerzy w śledztwie zostali wykreowani przez autora na zasadzie kontrastu. Ludivine mieszka sama, jej pasją jest praca i tropienie psychopatów, interesuje się podręcznikami kryminalnymi o tej tematyce i często w oczach kolegów wychodzi na nadgorliwą. Natomiast Segnon ma swoje życie w domu, gdzie czeka na niego żona i dwoje synów. Niejednokrotnie na kartach powieści podkreśla przywiązanie do nich i wyraźnie jest wykreowany na zasadzie przeciwieństwa Ludivine. Jest to zabieg dość popularny w literaturze z gatunku thrillera, bo choćby i u Cartera się z tym spotkałam.

Największy mój zarzut pod adresem książki Chattama to nieudolne balansowanie na pograniczu gatunków - fabuła i realia wyraźnie pasują do thrillera rozgrywającego się w naszej "ludzkiej" rzeczywistości i raczej brak tu miejsca na jakiekolwiek "nadnaturalne" elementy, a Chattam próbuje nadać swej powieści klimatu charakterystycznego dla grozy/horroru. Pisze stawiając na sugestywność roztaczanych przez czytelnikiem wizji i stara się go przestraszyć nie działaniami przestępców a szeroko rozumianym, niechwytnym wręcz metafizycznie istniejącym złem. To zło w postaci diabła (niemalże wyrwanego z piekielnych czeluści, na co sugerują niektóre przekonania bohaterów książki) jest niewidoczne gołym okiem, ale panoszy się jak wirus, śpi gdzieś ukryte i człowiek nie zna "dnia ani godziny" kiedy to zło go dopadnie. W tym momencie poczułam, że nie mam doczynienia z thrillerem, w którym śledztwo, zbrodnie i tropienie podejrzanych (jakie tropienie?) jest źródłem napięcia - miałam przed sobą powieść, która próbowała wcisnąć mi bajkę o odwiecznej walce dobra ze złem. Autor starał się chyba chwilami wręcz nadać epickiego klimatu swej historii, bo pod sam koniec, kiedy wszystko doszło do finału, czytamy o wychodzącym zza chmur słońcu i sielankowym popołudniu Ludivine spędzonym z dawnym kolegą z pracy. Ponadto po pokonaniu tego "złego zła" narracja przybiera ton pod tytułem "oto nowe czasy nastały, można z optymizmem patrzeć w przyszłość". Okrutnie mi to nie pasowało i bardzo raziło w oczy.

Możliwe, że autor chciał napisać coś z pogranicza horroru, do którego jak najbardziej ma predyspozycje i którego powinien kiedyś spróbować. Po Cierpliwości diabła stwierdzam, że odpuszczam sobie dalszą lekturę książek autora - nie mój typ prowadzenia historii. Wolę szukać wraz z śledczymi podejrzanego, niż gonić po miejscach zbrodni i ślepych zaułkach. U Chattama raczej nie uświadczymy kręgu podejrzanych, wśród których możemy typować sprawdzę, weryfikować prawdziwość alibi, szukać kogoś, kto ma motyw. To autor, u którego rację bytu mają niewidzialne jednostki, które sprawdzają chaos na całą społeczność - ale na szczęście społeczność ma dzielną żandarmerię, która możliwe, że w kolejnym tomie dorobi się superbohaterskich peleryn (biorąc pod uwagę ton, w jakim Chattam pisze).

|tyt. oryg. La Patience du Diable, Maxime Chattam, wyd. Sonia Draga, 447, 2014, 2015, Tom II serii o Ludivine Vancker|

Komentarze