Plugawy spisek

Maxime Chattam to jedno z lepiej znanych gdy mowa o literaturze kryminalnej nazwisk. Jego słynna Trylogia zła to jak na chwilę obecną ciężko dostępne książki i w sumie to nie dziwi, bo to solidny autor. Miałam już styczność z Obietnicą mroku, natomiast akurat wobec tego tytułu miałam pewne zarzuty po lekturze. I do Plugawego spisku też mam, choć książka wypada można by rzec odwrotnie w porównaniu do poprzedniego tytułu.

Seria brutalnych zbrodni wstrząsa Paryżem (i nie tylko). Alexis pracuje w trzyosobowym zespole żandarmów, którzy swoje wysiłki koncentrują na odnalezieniu sprawcy, który swoje ofiary doprowadza torturami do omdleń, potem przywraca je do stanu przytomności i kontynuuje znęcanie się nad nimi. Wśród współpracowników Alexisa znajduje się urocza, bystra i samotna Ludivine i pewnie dzięki jednemu z epitetów użytych do jej określenia już łatwo domyślić się, jakiego rodzaju wątek pojawi się wśród tych pobocznych.

Mam do Plugawego spisku bardzo ambiwalentne uczucia (w tym miesiącu tak jest z wieloma rzeczami) i postaram się jakoś rozstrzygnąć mój stosunek do tej powieści Chattama. Po pierwsze, na pewno jego pomysł na zbrodnie należy do jednych z najbrutalniejszych, z jakimi miałam styczność. I jeśli do tej pory wydawało mi się, że nie ma wśród fikcyjnych ludzkich bestialstw takich, które by mnie ruszyły, to po lekturze Plugawego spisku muszę zmienić zdanie. Nie twierdzę, że książka jakoś mocno siadła mi na psychikę, ale chwilami nagromadzenie tego wszechobecnego okrucieństwa było tak wielkie i tak przytłaczające, że przerywałam. Na pewno nie jest to powieść dla co wrażliwszych czytelników, bo w kolejnych rozdziałach trzeba zmierzyć się czy to z dokładnym analizowaniem przebiegu zbrodni, czy to z samą sekcją krok po kroku (to mi się akurat podobało). A oprócz bardzo krwawych i bolesnych szczegółów mamy również bardzo głębokie wchodzenie w psychikę zwyrodnialców i dosyć obszerne dywagacje na temat tego, co w głowie mordercy się dzieje. Zło i okrucieństwo wylewa się z tej powieści. Nie dość, że się wylewa to jeszcze przytłacza, zalewa wręcz czytelnika. I to z jednej strony męczy, a z drugiej sprawia, że kolejne ofiary tracą na znaczeniu. A kombinacje związane z technikami popełnianych zbrodni przywodzą na myśl umysł szaleńca, który stworzył tę fikcję. W swojej głowie. W głowie Maxime Chattama.

Do listy moich zastrzeżeń do książki mogę dodać dosyć patetyczne, nieco zalatujące kiczem wstawki (jak choćby dołączenie kryminologa Mikelisa do zespołu, coś na zasadzie A: "We need superheroes" B: "I wtedy wchodzę ja, cały na biało") i nieco przewidywalne wątki poboczne. Nie podobał mi się też sztuczny styl, w jakim został napisany Plugawy spisek, szczególnie gdy mowa o dialogach. Dawno już nie widziałam tylu jednowersowych akapitów. Ktoś Chattamowi powinien usunąć przycisk "Enter" z klawiatury.

Dlaczego mam problem z oceną tej książki? Bo jest mocna, zostaje w głowie i pomimo wielu potknięć, na które nie byłam w stanie przymknąć oka, a także przepełnionej przemocą fabuły pomysł wymagał wysiłku. Spekulować można, czy pomysły Chattama trzymają się granic realizmu powieści w tym gatunku. Na korzyść autora przemawiają jego kryminologiczne studia i konsultacje z ekspertami. Nie zmienia to faktu, że pewne elementy balansowały dość mocno na granicy wiarygodności. W trakcie lektury natrafiamy też na kilka bardzo gwałtownych zwrotów akcji, takich charakterystycznych dla powieści akcji. Z drugiej strony kiedy dochodzi już do kulminacyjnego momentu to kilka chwil przed nim widać, w jakim kierunku zmierza fabuła. Ponadto autor zrobił taką mieszankę, jeżeli chodzi o potencjalne przyczyny seryjnych morderstw i dorzucił zasięg połowy kuli ziemskiej, że nie jestem w stanie odtworzyć, przynajmniej w etapach tego, jak dokładnie śledztwo przebiegało i gdzie mniej więcej po kolei znajdowali się bohaterowie.

Kwestia bohaterów to osobna pieśń. Niektóre z postaci to wręcz sylwetki karykaturalne. Alexis o wielkim sercu, zapale do pracy, próbujący zarządzać bezsilnym w obliczu kolejnych ofiar zespołem. Uparty genialny kryminolog, który nie chce pomóc, a potem znienacka postanawia uratować sytuację. Za duży patos, ale okej, Chattam zaczytywał się we Władcy pierścieni. Bystra wyszczekana blondynka, Ludivine, która z samotnością walczy wypadami do baru i romansowaniem przez Internet. Gwiazdeczka, którą wszyscy chcą chronić, nikt nie bierze na poważnie, a potem przychodzi do sprzątania nieopisanego bałaganu. Mroczny Mikelis, który jako nadzwyczajny ekspert w swojej dziedzinie stosuje nieschematyczne próby wyjaśnienia zagadki i tak bardzo angażuje się w sprawę, że przypłaca rysami na swej psychice. Zestaw na pozór ciekawy, a tak na prawdę spotykany w większości kryminalnych historii, a co za tym idzie, oklepany.

Obiektywnie jest to powieść kryminalna o skomplikowanej konstrukcji, w której mnóstwo pomysłów zajmuje uwagę czytelnika do ostatniej strony. Subiektywnie książka wręcz zniechęciła mnie do twórczości autora, z którego jednak nie rezygnuję, ale na pewno muszę zrobić sobie od niego dłuższą przerwę. Plugawy spisek obfituje w wycieńczające momentami wywody egzystencjalne dotyczące bestialstwa ludzkiej natury, przeciąganiem kwestii walki z demonami, które w każdym człowieku siedzą. Być może autor postawił na zbyt duży rozmach i przesycenie powieści torturami, okrucieństwem i czerpaniem przyjemności ze znęcania się nad drugim człowiekiem. Obiektywnie jest to dla mnie 7,5/10, ale pozostawiam bez oceny.

Seria z Ludivine Vancker: 1. Plugawy spisek, 2. Cierpliwość diabła, 3. ?

Komentarze