Od krwiopijców się zaczęło i do nich pozostanie mi sentyment na zawsze. Nawet, jeśli przeplatany okresową niechęcią, to jednak zostanie. I nawet wtedy, gdy przez długi czas po nic o podobnej tematyce nie sięgnę. Trzeci tom o Sabinie Kane, pół wampirzycy, pół nekromantce trochę mnie rozczarował i nie miałam ochoty sięgać szybko po kolejną część. Chęć na skończenie serii była jednak silniejsza i po raz pierwszy w swojej karierze czytelniczej jestem w stanie przymknąć oko na słaby język książki i z wirtualnym kubełkiem popcornu śledzić dalsze losy bohaterów serii.
Chciałabym po raz kolejny nie pisać o kłopotach głównego bohatera przy okazji recenzji książki z gatunku urban fantasy, ale się nie da. To trochę jak taka wampirza Moda na sukces. Niby odmóżdża, niby nie wymaga, ale jednak człowieka pochłania. Zatem, żeby nie zdradzać za wiele z fabuły tomu czwartego napiszę tylko jakiego charakteru kłopoty znalazły Sabinę - a mianowicie charakteru kryminalnego, politycznego i rodzinnego. A wszystko po równi pochyłej zmierza w kierunku wielkiej katastrofy.
Nic nie pamiętałam z tomu trzeciego. Na prawdę. Czytałam go w wakacje zeszłego roku i praktycznie nic mi w głowie z tamtej części nie zostało. Może dlatego, że tak bardzo mi nie przypadła do gustu. Może pędziłam przez lekturę - nie pamiętam. Bohaterów pobocznych z Zielonookiego demona czy też konkretnych wyrwanych z kontekstu scen nie przypomnę sobie za cholerę. Na szczęście autorka za pomocą narratorki, Sabiny Kane przypomina co ważniejsze fragmenty nie tylko z części trzeciej, ale i z wcześniejszych tomów. Brawo. Dzięki temu wydarzenia, których jesteśmy świadkiem tworzą spójną całość i łączą się z początkami historii, których też nie pamiętam, bo czytałam to zanim założyłam tego bloga. Tak. Dawno.
Walcząc z dziką amnezją wypłynęłam na głęboką wodę i zabrałam się do czytania szybko przemykając przez kolejne rozdziały, Język irytował, ale nauczyłam się przymykać na niego oko. Swoją drogą marzy mi się dorwać gdzieś oryginały i sprawdzić, czy autorka faktycznie użyła tak dziwnych form niektórych słów ("uładzić"... albo "ostrzacko" - tego drugiego brak w internetowych słownikach!), czy to wymysł naszego tłumacza, który stwierdził, że mało znane wyrazy dodadzą oryginalności. Od czasu do czasu się krzywiłam, ale w drugiej połowie książki najpewniej przywykłam do dziwnych sformułowań i już nie raził mnie język tak, jak na początku.
[...] powiedziała mi, żebym zaufała przeznaczeniu. Ale jak miałam to uczynić? W moim pojęciu los był mordercą. Niszczycielem nadziei. Cholerną kosmiczną zabawą moim kosztem.
Co do wydarzeń z tego tomu - momentami były zbyt przewidywalne, ale to taka typowa zagrywka w stylu urban fatasy, Wojny między rasami, poboczne wątki miłosne i tajemnice raz demony przeszłości. Lubię takie klimaty, nawet bardzo. Jako literatura niewymagająca, nawet momentami babska nadaje się świetnie dla kogoś, kto na myśl o lekturze obyczajówki zaczyna zawzięcie ziewać. Przyznam, że pomimo tych niewymagających treści czytało mi się bardzo dobrze, nie nudziłam się i szybko przelatywałam przez kolejne rozdziały. Wątki związane z mieszanym pochodzeniem czy podróże w inne wymiary to całkiem przyjemne wstawki do ogółu. Początek Złotoustej diablicy (Silver-Tongued Devil, brawa dla tego, kto przekładał tytuł) to kryminalna zagrywka, której wątek urywa się tworząc klasyczny błąd gatunku. Nie jest to kryminał, a więc śledztwo nie jest głównym torem, którym poprowadzono akcję, ale... działania bohaterów zmierzające do odkrycia tożsamości mordercy na spory czas zostają zawieszone. W zasadzie jest to w pewien sposób umotywowane, ale i tak trochę drażni.
Bohaterowie? Sabina nadal z charakterkiem, który jednak staje w szranki z demonami przeszłości. Z mroczną historią Sabiny w roli zamachowczyni. Podoba mi się, że pomimo tego, że to bohaterka silna i lubiąca bójki, a nawet nazbyt często się do nich rwąca Sabina pozostaje "magopierzycą" ze słabościami. Troskami. Wątpliwościami. Nie jest ideałem, któremu nikt nie podskoczy, a jeśli spróbuje, to zostanie zgaszony ciętą odzywką. Tym też, ale nie bez udziału pięści i kłów.
Gighul towarzyszy bohaterce z humorem (jedna z najlepszych komicznych postaci, jakie znam), a Adam... No właśnie. Nie umiem się do maga ustosunkować, ale na pewno wiele mu brakuje do ideału. Natomiast bohaterowie poboczni, czyli Mac, Pussy Willow i Maisie wypadają naprawdę nieźle. Po raz kolejny Slade skradł moje serce, chociaż nie wiem czy nie łączę go z jego imiennikiem z Arrowa. W każdym razie i tak jego losy nie pozostawały mi obojętne w tej części. Samo zakończenie Złotoustej diablicy mnie zszokowało i przez jakiś czas po zamknięciu książki pozostawałam i chyba nadal pozostaję w szoku. Poleciały łzy, pojawiła się pośmiertna sympatia do jednego z bohaterów... Nawet nie wiem, czy już od razu chcę brać się za tom ostatni, czy sobie odłożę go na grudzień, w którym to mam zamiar zabrać się za kończenie serii.
Choć zdecydowanie nie idealna, przedostatnia część serii o Sabinie Kane mnie porwała. To chyba jest sposób na zastój czytelniczy - sięgnąć po dobrze znaną serię. Przywitać się znów z bohaterami sprzed lat. Spróbować sobie przypomnieć, co było kiedyś pożądanymi literackimi zagrywkami. A może chodzi o moją słabość do urban fantasy?
Moja ocena: 7,5/10
Autor: Jaye Wells
Wydawnictwo: Rebis
Ilość stron: 440
Rok wydania: 2012 (oryginał i w Polsce)
Seria o Sabinie Kane:
1. Rudowłosa
2. Mag w czerni
3. Zielonooki demon < recenzja
4. Złotousta diablica
5. Błękitnokrwista wampirzyca
Komentarze
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku, liczę na to, iż pozostawisz po sobie coś więcej niż tylko dwu wyrazowe stwierdzenie "Chyba przeczytam", albo "Brzmi ciekawie". Byłabym niezmiernie wdzięczna za lekkie wysilenie się co do treści zamieszczanej w komentarzu.
Z góry dziękuję za wszelkie opinie, nie tylko pozytywne, ale i krytyczne, jestem otwarta na sugestie i skłonna do podjęcia dyskusji.