Sny bogów i potworów - część 1 i 2


Trudne. To będzie po prostu trudne. Bardzo chciałabym być dobrze zrozumiana, oczywiście w związku z tym, co napiszę. Bo boję się, że wpadnę w schemat sypania banałami o książce, której można wyrządzić krzywdę pisząc o niej za pomocą powszechnych fraz i stwierdzeń, które każdemu już bokiem wychodzą. Starać się postaram na pewno, ale nie wiem co z tego wyjdzie, bo myśląc o Snach bogów i potworów mam w wyobraźni całą paletę obrazów tak magicznych, niepowtarzalnych i niesamowitych, że obawiam się, że w żaden sposób nie zdołam tego należycie oddać.

Nie chcę zbyt wiele zdradzać na temat fabuły, bo komuś zepsuję radochę z czytania. Jak to bywa w ostatnich tomach - dwie strony stają ze sobą do ostatecznego starcia, każdy ma swoje asy w rękawach, a w całym tym chaosie dwoje kochanków walczyć musi o swoje szczęście i przyszłość. Widzicie? Już mamy banał. Już napisałam o teoretycznym szkielecie tej książki, który nijak nie odzwierciedla jej kwintesencji. Który mylnie podsuwa czytelnikowi motywy powielane w jakże wielu książkach młodzieżowych z gatunku paranormal. Problem polega na tym, że chociaż na pozór książka Laini Taylor mogłaby być zakwalifikowana jako wyżej wspomniany młodzieżowy paranormal, co bardzo krzywdząco ją spłyca, to... nie jestem w stanie powiedzieć nic innego, jak sięgnijcie po nią i sprawdźcie sami.

Tak, to jest książka o miłości. Ale jest to uczucie bardzo trudne, z którym główni bohaterowie muszą sobie radzić przez cały czas. Niełatwa akceptacja pochodzenia, brak jakichkolwiek skoków na żywioł, niczego w stylu: Kocham cię, mam w dupie swoich, mam w dupie wszystko, ucieknijmy. W tym przypadku bohaterowie są dojrzali, nawet zbyt dojrzali jak na domniemaną grupę docelową dla książki. Bohaterowie są świadomi zobowiązań wobec swoich ras i pobratymców. Karou i Akiva nie rzucają się sobie ślepo w swoje ramiona. Ten romans mogę zaliczyć do jednych z najpiękniejszych, najdojrzalszych, najbardziej ujmujących, jakie w literaturze poznałam. Nie wiem nawet, czy nie wskoczy na miejsce pierwsze, bo za wiele tych romansów nie poznałam, a i o oryginalne ciężko.

Tak, to jest książka o wojnie. O trudnych przymierzach, o budowaniu zaufania (ech, znów banały) i o lojalności wobec swoich. O trudnym wyrzekaniu się swoich własnych korzyści na rzecz ogółu. To książka o poświęceniu i o zmianie, których najlepszym przykładem okazała się moja nowa ulubiona postać drugoplanowa, czyli Liraz (Każdy, kto zechce starać się o rękę mojej siostry, będzie musiał zmierzyć się... z moją siostrą).

Tak, to jest świetna książka. Wciągająca. Książka, przy której można wyklinać, śmiać się i płakać w zależności od tego, o ile stron już się w głąb Snów... posunęliśmy. Czytając się uśmiechałam. Rosła coraz bardziej moja sympatia do Karou i o ile zazwyczaj w tego rodzaju powieściach myślę sobie "Dobra, bądźcie sobie już razem, nie nudźcie" chciałam, żeby to trwało dalej i dalej. Chciałam dostać więcej cudownej wyobraźni autorki podanej na papierowych, prostokątnych talerzach posklejanych między okładkami. Naprawdę jest to coś zupełnie innego, niż znałam z podobnych książek. Jedyny motyw, jaki się już wcześniej pojawił to anioły. Sama rola Karou, chimery, hamsy, odległe nowe wymiary... Moje zachcianki na więcej naprawdę są uzasadnione. Nie chodzi o to, że dostałam zbyt ubogą wersję, co to to nie. Chodzi o to, że można by wszystkie te pomysły rozwinąć na tyle sposobów, że marzy mi się jakiś prequel i sequel i... nawet karzę milczeć mojemu rozsądkowi, który podpowiada, że w pewnym momencie to wszystko mogłoby się zepsuć.

Co więcej - bohaterowie. Wszyscy co najmniej dobrze wykreowani. Karou, Zuzanna, Mik, Liraz, Ziri, Issa wśród moich faworytów. Postaci nad losem których można płakać, które można dopingować i które zapadają w pamięci. Znów banały.

Nie mówię, że nie było żadnych zgrzytów, Końcówka trochę mnie wybiła z rytmu. Była dobra, była bardzo zaskakująca, ale można to było jeszcze pociągnąć. Na pewno nie pozostał mi żaden niesmak, nie mam wrażenia, że czegoś zabrakło, ale z drugiej strony ja bardzo często wymyślam sobie inne zakończenia wielu serii i zwykle te dla mnie ciekawsze. Nie przypominam sobie, żeby jakiekolwiek zakończenie w pełni mnie usatysfakcjonowało. Serio, ja się leczyć chyba powinnam.

Mam stuprocentową pewność, że drugiej takiej serii nie znajdę. Wyjątkowość trylogii pani Taylor jest dla mnie bezdyskusyjna i z chęcią wrócę do niej raz jeszcze i zachwycać się będę początkiem przygody. Wrócę myślami do mojej wycieczki do Pragi i słynnego mostu Karola. Pomarzę o niebieskich włosach, odżałuję, że takowych nie mam...

Autorka jak najbardziej zasługuje na uwagę. Pewnie nie pierwszy raz to piszę, ale postaram się zdobyć inne jej książki, w oryginale, bo uwielbiam jej styl i pomysłowość. Jak to napisano na okładce, bardzo trafnie, Laini Taylor pisze lirycznie. Dopowiedziałabym, że to styl nieziemski z idealnie wpasowanymi wstawkami bardziej... przyziemnymi. Kocham to, jak ta kobieta pisze.

Końcowym słowem rzeknę: jak najbardziej polecam! Mam nadzieję, że ktoś oprócz mnie się tą serią zachwyci i niesamowitość tomu trzeciego wyłapie i doceni. Ogromnie żałuję, że to Wydawnictwo Amber wydało u nas te książki. Ten jeden raz uważam, że taka historia zasługuje na dużo lepsze wydanie niż to, jakiego u nas się doczekała. Grunt jednak, że się doczekała. Wiara w sukteczność petycji powróciła. Raz jeszcze do lektury zachęcam.

Moja ocena: 8,5/10

Autor: Laini Taylor
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 304 i 288
Rok wydania: 2014 (oryginał), 2015 (w Polsce)

Trylogia Córka dymu i kości:
1. Córka dymu i kości (recenzja)
2. Dni krwi i światła gwiazd (recenzja)
3. Sny bogów i potworów

Najlepsza część trylogii: Sny bogów i potworów
Najsłabsza część trylogii: Dni krwi i światła gwiazd
Najlepsza okładka trylogii: Córka dymu i kości
Najsłabsza okładka trylogii: Dni krwi i światła gwiazd

Do wyzwania: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu

Komentarze