Wędrujący ogień

Klasyczne fantasy to coś, czym nigdy nie pogardzę. Wędrujący ogień zdobyłam dawno temu i już od dłuższego czasu czekał na mojej półce. W dodatku, jako druga część cyklu wymagała zdobycia Letniego drzewa, które recenzowałam kilka miesięcy temu. Książka nie porwała mnie zasadniczo, ale postanowiłam dać szansę kontynuacji. Czy druga część Fionavarskiego gobelinu przekonała mnie do twórczości Guya Gavriela Kaya?

Piątka bohaterów znana nam z poprzedniej części na dobre zagościła w Fionavarze – pierwszym świecie Tkacza. Tkacz to bóstwo, o którym dowiadujemy się stanowczo za mało od autora, aczkolwiek koncepcja trylogii zasadza się na tym, że całość stanowi „gobelin”, a losy poszczególnych bohaterów i bieg zdarzeń to kolejne „nici” tego gobelinu. Oprócz Tkacza, autor wprowadził do swojej powieści innych bogów, którym przypisano odpowiednie obszary do sprawowania opieki nad nimi. To, co mocno razi mnie w tym przypadku, to fakt, że pochodzenie tych bóstw, zalezności między nimi i relacja z Tkaczem są słabo zarysowane, co zresztą nie jest moim ostatnim zarzutem pod adresem autora.

Już od samego początku miałam problemy z płynnym przechodzeniem przez kolejne rozdziały. Styl autora jest strasznie toporny, nawet nie wiem na czym dokładnie polega błąd – po prostu czytając miałam wrażenie, że jadę asfaltową drogą i co chwilę jakaś wyrwa wybija mnie z rytmu, nakazuje wyhamować i utrudnia dalszą podróż. Nazwy geograficzne, imiona i nazwy istot ze świata fantastycznych zwierząt też rażą – są nieprzystępne i ciężko je przypisać konkretnym stworom. W tej części czytelnikowi poskąpiono już mapy Fionavaru, co spowodowało, że kompletnie zagubiłam się w tum świecie, a poleganie tylko na stwierdzeniach bohaterów, że jadą teraz na północ, tudzież na wschód lub w stronę jakiejś rzeki zdecydowanie mi nie wystarczały. Nie cierpię takich sytuacji – to jest fantasy! To jest świat wykreowany na nowo, całkowicie stworzony w umyśle innego człowieka i nieznany nikomu innemu oprócz tego człowieka, tak więc, grzecznie proszę o ułatwienie mi orientacji w terenie!

Nie wielkim, choć jednak jakimś ułatwieniem okazało się ponowne umieszczenie spisu bohaterów na ostatnich stronach książki. Ja sama z trudem przypominałam sobie kto kim był w poprzednim tomie – postacie są dość słabo zarysowane i wydaje mi się, że autor na siłę chciał podrasować styl na bardziej patetyczny, przez co momentami książka była naprawdę trudna do przebrnięcia. Zagrywka z umieszczeniem w akcji książki postaci Artura Pendragona wywołała u mnie jeden wielki mindfuck. Ale, że co...? Ale, że jak...? Za mało autor czytelnikowi wyjaśnia. Najwięcej rozumieją same postacie. Naprawdę. Ileż to razy natknęłam się w książce na stwierdzenia narratora: "I wtedy zrozumiał.", "I wtedy pojęła wszystko.", "I nagle już wiedziała". Stąd wnioskuję, że autor zawarł w swojej sadze wiele głębokich prawd i to w dodatku prawd tak trudnych do pojęcia, że nie pofatygował się z wyjaśnieniem ich czytelnikowi, bo po co się męczyć dla kogoś tak przeciętnego jak odbiorca powieści? Przez brak tych wskazówek dość często tylko ulotnie ogarniałam, co dzieje się właściwie w książce i jakie to będzie miało konsekwencje dla bohaterów.

Dużo marudzę, bo książka naprawdę nie należy według mnie do arcydzieł literatury fantastycznej, ale... ale kilka rzeczy jednak mi się spodobało. Jedna, całkiem nieźle opisana bitwa. Kilka klasycznych scen fantasy, z mieczami, królami i czarami – to też wypadło całkiem w porządku. Chwilami udawało mi się tez zapałać sympatią do poszczególnych bohaterów, choć chaos panujący w powieści nie pozwalał mi na dłużej zapamiętać o kim właściwie czytam i jaki związek z ogółem sytuacji ma dany bohater.

Lektura Wędrującego ognia była ciężka i jeżeli momentami mi się podobała, to jednak były to momenty zbyt mało liczne. Pełne patosu momenty nie wywołały u mnie zachwytu, a znużenie bądź irytację. Może to wina tłumaczenia i niedokładnej redakcji książki, w której zbrakło miejsca na jasny podział na podrozdziały dotyczące konkretnych bohaterów. Nie zmienia to faktu, że sam autor mógł lepiej dopracować i wyostrzyć niektóre wątki, a i nie skupiać się tak bardzo na wspominaniu o mało istotnych kwestiach. Obrazuje to chociażby fakt, że opisanie śmierci postaci nie dało mi do zrozumienia, że postać ta umarła – dowiedziałam się o tym z rozmyślań innego bohatera kilkadziesiąt stron później.

Wiedział, że lepiej by serce i dusza poszły również, gdyż dzięki temu ofiara stanie sięgłębsza i będzie prawdziwa.

Autor Fionavarskiego gobelinu mnie nie przekonał – mogła z tego wyjść dobra trylogia fantasy, a wyszła dosyć męcząca batalia czytelnika z kolejnymi nietrafionymi pomysłami autora. Gdy momentami powieść wciągała i tak bez przeszkód dało się odłożyć książkę na bok i zająć czymś innym, tak więc zdecydowanie nie polecam.

Moja ocena: 4,5/10

Autor: Guy Gavriel Kay
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Ilość stron: 349
Rok wydania: 1986(oryginał), 1995 (w Polsce)

Fionavarski gobelin:
1. Letnie drzewo (recenzja)
2. Wędrujący ogień
3. Najmroczniejsza droga

Przeczytane do wyzwań: Grunt, to okładka, Przeczytam tyle, ile mam wzrostu

Komentarze