Mniejszy cud

Co jest Wam bliższe, ład czy chaos? A może wszystkiego po trochu, żeby dało się zapanować nad życiem i jednak od czasu do czasu doświadczyć jakiejś niespodzianki? A może ciekawszą opcją byłaby umiejętność zapanowania nad chaosem i niwelowania tego nieładu kiedy się da? Z taką wizją przyszłości postanowiła się zmierzyć Magdalena Salik. Na potrzeby tej recenzji zaznaczam, że będę od czasu do czasu posługiwała się pojęciem entropii, a więc po prostu bardziej naukowego odpowiednika słowa "chaos". 

Bohaterów w Mniejszym cudzie jest dwóch - przy czym na czoło bardziej wysuwa się postać Roberta Halena. Trzydziestoletniego lekarza, który zostaje uwikłany w pewien niefortunny, chciałoby się rzec, przypadek. Robert ma szansę ukończenia ważnego projektu naukowego, dzięki któremu świat będzie mógł cieszyć się dobrodziejstwem, jakim jest wydruk nerki w wersji dużo tańszej, niż to dotychczas było możliwe. Nasz bohater jest bardzo zaangażowany w ten projekt i gdy staje się sprawcą skoku entropicznego (zbija szklaną rzeźbę) zaczyna zabawę z policją, która za cel honoru stawia sobie ujęcie winowajcy powiększającego się chaosu.
Mark Dowson natomiast jest policjantem - mężczyzną żonatym, który poświęca się swojej pracy i który nie podejrzewa, że przestępca którego musi ująć już kiedyś kroczył ścieżką, która skrzyżowała się z tą obraną przez Marka.

[...] rodzimy się by produkować chaos i krzywdzić nim innych.

Podchodziłam do tej książki z pewną rezerwą, bo nie mam doświadczenia z gatunkiem science fiction. W ogóle wydaje mi się, że wprowadzono trochę błędnych informacji, bo na okładce z przodu zostało napisane, że to połączenie fantastyki socjologicznej (zboczenie zawodowe) i kryminalnej. A w opisie na tyłach określono Mniejszy cud jako łączący elementy kryminału i science fiction. Dla mnie fantastyka i sf to dwa odrębne gatunki i w żadnym wypadku nie powinno się nazw tych gatunków używaż jako swoich synonimów. Owszem, sf jest zaliczane do fantasy, ale mimo wszystko... Może to błąd z mojej strony, bo wiadomo, definicje są różne, ale w mojej świadomości to wygląda tak: fantasy = miecze, magia, krasnoludy, klątwy, przeznaczenia. Natomiast w przypadku sf = przyszłość/uniwersum kosmiczne, astronomia, fantastyka naukowa, lasery, Gwiezdne wojny. Mam świadomość, że pewne pojęcia się na siebie nakładają, ale chciałam po prostu nakreślić moje wizje obu tych gatunków. I fakt, że traktuję je jako niepokrywające się określenia.

Tak więc po lekturze jestem w stanie określić Mniejszy cud jako powieść sensacyjno-przygodową z elementami fantastyki socjologicznej (jeżeli dobrze wychwyciłam elementy tego podgatunku) i wątkiem science fiction. Niemniej jednak tego sf było dla mnie stanowczo za mało, żeby zakwalifikować Mniejszy cud do tego gatunku. Pomimo tego, że o entropii jest kilka fragmentów, wypowiedzi naukowców i ogólnie ma ona swój udział w kreowaniu losów głównego bohatera, to jednak za mało się o tym zjawisku dowiedziałam. Co więcej, akcja książki toczy się w bliżej nie określonej przyszłości. Skoro przyszłość, to i postęp technologiczny i jakieś zmiany pod kątem właśnie odkrycia zasad rządzących zdarzeniami spontanicznymi. Tymczasem z nowinek dostajemy tylko geolokator o którym dowiadujemy się jedynie, że jest to narzędzie policyjne oraz samochody elektryczne. I wymiana kontaktów między smartfonami za pomocą zbliżenia do siebie urządzeń. Pojawia się też wzmianka o izolatorach, w których zostają umieszczeni ci, którzy zdecydowali się zakłócić porządek wywołując skok entropii. To, czego mi zabrakło, to na jakich zasadach działają wspomniane izolatory, jak można się od nich wybronić, za jakie przewinienia się do nich trafia... Na tym gruncie trochę się zawiodłam, bo wizja przyszłości w Mniejszym cudzie niczym nadzwyczajnym nie zaskakuje...

W książce jest dużo elementów akcji. Pojawiają się niespodziewane zwroty, które jednak nie ciągną za mocno szczęki w dół, ale skupiają uwagę czytelnika. Dlatego odebrałam Mniejszy cud bardziej jako powieść sensacyjną, a nie science fiction. Są ucieczki i pościgi policyjne, tajne kryjówki i kombinowanie, jak tu się wyrwać władzom. Początkowe fragmenty dotyczące odkrycia praw rządzących entropią odpowiednio zadziałały na mnie wywołujące we mnie zachwyt odkryciem naukowym. Mam dziadka zafascynowanego fizyką i astronomią, więc swego czasu dość często miałam styczność z jego uwielbieniem do nauki, którym częściowo się zaraziłam. Innymi słowy, poczułam doniosłość takiego odkrycia. Chciałam dowiedzieć się więcej o entropii, dostałam jednak nieco za mało. Na plus należy zaliczyć autorce fakt, że wszelkie naukowe kwestie przekazuje przystępnym dla laika językiem - na przykład tłumacząc, że powiększanie entropii dokonuje się poprzez wlanie mleka do kawy - tych dwóch substancji nie da się już "odmieszać". Sama jednak społeczna otoczka entropii, przemyślenia o niej, prawo entropiczne - tego jest stanowczo za mało.

Dlaczego jest wolny? [...] Jest wolny, ponieważ w jego przypadku nie może być mowy o strachu. 

Teraz przejdę do bohaterów. Roberta odebrałam jako wykształconego lekkoducha z ADHD. Jego słowotoki nieco irytowały, jego entuzjazm w związku z wydrukiem nerki natomiast zachwycał. Wszystko byłoby zupełnie do zniesienia, gdyby nie wzmianki o jego nieudanych związkach i ciągłe wspominki o schadzkach z kolejnymi kobietami. Ja rozumiem, że facet lubi randkować i tak dalej, że może mieć problem z ustatkowaniem się, ale ciężkie westchnienia wywoływały u mnie początku kolejnych fragmentów o jego nowych "zdobyczach". Nawet, jeżeli jest to istotna cecha charakteru Halena, to nie powinna być aż tak uwypuklana i usilnie wciskania czytelnikowi zamiast dodania fragmentów o entropii. Szkoda, bo właśnie te rozdziały w książce wywoływały u mnie irytację i fakt, że zmalała moja sympatia do Roberta.
W kwestii Marka - jest to postać, która podobno miała być całkowitym przeciwieństwem Roba. Nie odczułam tego, ale Bardziej polubiłam właśnie Dowsona. Dziwi ten fakt, bo zwykle jestem po stronie rasowych roztrzepańców wychylających się przed szereg. I na pewno nie sympatyzuję ze służbami porządkowymi. Nora, żona Marka jako postać drugoplanowa całkiem przypadła mi do gustu i wzbudziła szacunek cierpliwością do męża pochłoniętego pracą.

Na pochwałę zasługują elementy humorystyczne i relacja Halena z Klarą, która raz po raz stawiała go do pionu (tak, we wszystkich tego stwierdzenia znaczeniach) jak i dzielnie opierała się urokowi Roberta. Nie dziwię jej się, że facet wyprowadzał ją z równowagi, chwilami miałam ochotę czytając o jego wyczynach, załamać się.

Styl Pani Salik jest przystępny, jak już pisałam w kwestii fargmentów poświęconych rozważaniom naukowym. Na obszarze fabularnym też czyta się szybko, lekko i bez większego znudzenia. Wciągamy się i nie zauważamy, kiedy przeleci nam między palcami dwadzieścia, trzydzieści, pięćdziesiąt stron. Trochę nietypowo określała autorka swoich bohaterów pisząc o nich "Syn Anny, Syn Pawła". Chwilami nie zwracałam uwagi na te zabiegi, ale jednak w toku narracji takie sformułowania wzbudzały drobne zgrzytanie zębami. 
To, co najbardziej mnie ukłuło, to fakt, że nie wiem, gdzie toczy się akcja. Wymieniona zostaje tylko jedna nazwa geograficzna, Plac Godiera i z tego co widzę po wynikach "Google maps", jest to miejscówka fikcyjna. Bohaterowie mówiąc o mieście, w którym żyją używają enigmatycznych określeń "metropolia", "miasto" i że "potem ktoś wraca za ocean". Z czego wnioskuję, że autorka akcję umieściła w mieście, którego nie ma, (choć jednak znajdujemy się, chyba, na kuli ziemskiej) i nie dołożyła starań po to, żeby wykreować jakieś konkretne miejsce akcji. Również imiona i nazwiska postaci występujących w książce nie wskazują jednoznacznie choćby i na kulturę, w jakiej żyją. Bo mamy Dowsonów, mamy z drugiej strony Annę i Klarę czy też Pawła, które to imię jednoznacznie wskazuje na pochodzenie choćby i słowiańskie. Jeżeli jednak nie wiem, gdzie się coś dzieje, mam problem z odbiorem książki i to chyba jest największa, najbardziej irytująca wada Mniejszego cudu.

Nie do końca wiem, jak określić tę powieść. Na początku było wyśmienicie, ucieszyłam się, że trafiłam na kolejną polską książkę, którą tak świetnie się czyta, a później wyszło szydło z worka. Widać, że Pani Salik potrzebuje jeszcze warsztatu, choć nie jest to jej debiut. Niemniej jednak przyjemnie czytało mi się Mniejszy cud i pomimo mankamentów i niewiedzy, gdzie znajdują się bohaterowie, nie miałam ochoty wyrzucić książki z pociągu korzystając z otwartego okna. Styl jest w porządku, fabuła do dopracowania i okrojenia z mniej ważnych elementów. Bo to, ile która kobieta wytrzymała z Halenem we wspólnym mieszkaniu naprawdę nie jest przedmiotem moich zainteresowań.

Moja ocena: 6,5/10

Autor: Magdalena Salik
Wydawnictwo: Akurat
Ilość stron: 494
Rok wydania: 2015

Link do wywiadu z autorką:TU

Cytaty pochodzą z książki, a przeczytałam ją do wyzwania wzrostowego: + 3,1 cm

Za książkę uprzejmie dziękuję Pani Patrycji z Business & Culture - strategie i komunikacja

Komentarze