Wywiad z Magdaleną Salik - autorką książki "MNIEJSZY CUD"

Witam wszystkich serdecznie. Dzisiaj publikuję wywiad z autorką książki, którą aktualnie pochłaniam - Panią Magdaleną Salik. Mniejszy cud nie jest debiutem Pani Magdaleny, bowiem ma ona już na koncie cykl fantasy rozpoczynający się książką "Gildia hordów". Miłośniczka gier RPG i redaktorka Focusa odpowiedziała na kilka pytań z mojej strony mniej lub bardziej nawiązujących do tematyki jej najnowszej książki.

1. Czy do napisania „Mniejszego cudu” zainspirowało Panią jakieś przypadkowe wydarzenie?

Magdalena Salik: W pewnym sensie. Zupełnie przypadkowo czytałam książkę popularnonaukową, w której autor wyjaśniał, że chaos stale rośnie – i że my też na to wpływamy, np. robiąc sobie rano kawę mlekiem. Łączymy te dwa płyny, których po zmieszaniu nie da się już rozłączyć... Pomyślałam wówczas: aha, czyli jeśli zrezygnuję z kawy na śniadanie, ograniczę choć trochę wzrost entropii. A później zastanowiłam się: a gdyby tak istniał świat, w którym wszyscy zjednoczyli się i starają się nie zwiększać chaosu? Tak właśnie wpadłam na pomysł książki. Dodam tylko, że od tej pierwszej myśli do chwili, gdy zaczęłam na poważnie pisać– czyli mając już wymyśloną fabułę i bohaterów – upłynęło dwa lata.

2. Czy uważa Pani, że ludzki żywot jest dziełem przypadku, czy może wierzy Pani, że losy człowieka zostały z góry przesądzone od dnia jego urodzin?

MS: Paradoksalnie, moim zdaniem prawdą jest i jedno i drugie. Z jednej strony sam fakt, że się rodzimy, jest całkowicie przypadkowy – bo zapłodnienie to kwestia biologicznego fartu – z drugiej strony, jak już się urodzimy, to w określonym miejscu, czasie i warunkach – i to nas mocno determinuje. Przychodzimy na świat w kraju biednym lub bogatym, w rodzinie dużej lub małej, i od tego bardzo wiele w naszym życiu zależy. Nasze losy nie są więc przesądzone w dniu narodzin w sensie magicznym, ale w sensie społecznym tak – jesteśmy ukierunkowani przez to, gdzie się rodzimy. Choć oczywiście jeśli jesteśmy wystarczająco zdecydowani i uparci, większość ograniczeń, jakie napotykamy, mamy szansę przezwyciężyć – i żyć, jak chcemy, gdzie chcemy i z kim chcemy. Jednak trzeba mocno chcieć i jeszcze wiedzieć, czego.

3. Co pani sądzi o tak zwanym „myśleniu życzeniowym”, czyli faktem, że coś dzieje się w życiu tylko dlatego, że człowiek bardzo intensywnie o tym myślał?

MS: Nie istnieje... Od intensywnego myślenia w świecie realnym nic się nie zmieni, tylko spalimy trochę kalorii ;). Wierzę jednak, i to mocno, że jeśli oprócz tego myślenia zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by osiągnąć coś– coś, co jest realne i w naszym zasięgu – to tzw. kosmos będzie nam sprzyjał. Inaczej mówiąc, los może się do nas uśmiechnąć, jeśli dzielnie walczymy i sensownie obieramy cel tej walki. Np. ja nie mam szans zostać śpiewaczką operową, bo zwyczajnie nie umiem śpiewać, i ani godziny ani lata prób tego nie zmienią. Sens ma tylko rozwijanie tych uzdolnień, które rzeczywiście posiadamy.

4. Bohaterami Pani książki są dwaj bracia*, którzy bardzo się od siebie różnią. Czy uważa Pani, że życie z osobą, która jest naszym całkowitym przeciwieństwem może przebiegać w harmonii i spokoju?

MS: Mark i Robert nie są braćmi :). Jeśli chodzi o drugą część pytania: wydaje mi się, że tak, jeśli to„. zdecydowane przeciwieństwo” dotyczy usposobienia, a nie sfery wartości. Aktywny może jakoś dogadać się z leniwym, jeśli obie strony zdają sobie sprawę z różnic, i gotowe są je niwelować, by wyjść naprzeciw tego drugiego. Może więc nie będzie harmonii, ale spokój wydaje mi się w takiej sytuacji osiągalny. Gorzej jeśli ktoś np. akceptuje kłamstwo dla osiągnięcia doraźnych korzyści ­ prawdomówny nie będzie umiał się z tym pogodzić. Wydaje mi się, że codzienność zawsze jest do opanowania, nie da się jednak ułożyć jakiegokolwiek związku ani życia z kimś, kto wyznaje inne niżmy wartości i ma inny stosunek to przysłowiowego bliźniego...

5. Czy marzy Pani o jakimś postępie w dziedzinie medycyny i jeśli tak, to jakim?

MS: Jak pisałam w „Mniejszym cudzie” ­ marzę nie tyle o konkretnym rozwiązaniu terapeutycznym, ile o tym, by korzystanie z postępu medycznego nie było zależne od możliwości finansowych. Innymi słowy: nie podoba mi się świat, w którym dostajesz takie lekarstwo, na jakie cię stać, a nie takie, jakie jest dla ciebie najlepsze. A co do lekarstw – w sumie przydałoby się, gdyby naukowcy znaleźli wreszcie lek na grypę(bo takowego, choć niewielu ludzi zdaje sobie z tego sprawę, jeszcze nie ma...).

6. Co jest Pani bliższe, ład czy chaos i dlaczego?

MS: Ład, zdecydowanie. Mój spokój ducha zależy od tego, czy wszystko wokół mnie jest uporządkowane i zaplanowane najlepiej na tydzień do przodu. Wówczas mam wolną głowę, czyli przestrzeń, w której lęgną się różne pomysły, także literackie... Dodatkowo jestem typem pracusia, który silnie wierzy w to, że wiele można osiągnąć własnym wysiłkiem, wkładanym jednak w uporządkowany, zaplanowany sposób. Z innej strony – walka z chaosem jest moim codziennym zajęciem, bo zawodowo zajmuję się przygotowywaniem do druku „Focusa”: czyli m. in. czytaniem tekstów, wprowadzaniem korekty, pilnowaniem, żeby wszystko, co trzeba, było zrobione najlepiej jak to możliwe i przede wszystkim na czas. Czyli w redakcji pełnię funkcję strażniczki ładu, ostoi porządku i skarbnicy wiedzy o tym, na jakim etapie prac jesteśmy... Dodam tylko, że na jakieś cztery dni przed wysłaniem magazynu do drukarni szala zwycięstwa zwykle przechyla się na stronę chaosu, a wtedy przed paniką chroni mnie tylko spokój starszym i mądrzejszych ode mnie kolegów i koleżanek, którzy powtarzają– Nie denerwuj się, jeszcze się nie zdarzyło, żeby gazeta nie wyszła...

7. Czy tematyka „Mniejszego cudu” w jakiś sposób wiąże się z Pani prywatnymi zainteresowaniami?

MS: Tak, interesuję się, w najogólniejszym sensie, jak zmienia się świat, i jak w związku z tym zmieniamy się my w tym świecie. To brzmi enigmatycznie, niestety nie odkryję Ameryki, kiedy stwierdzę, że żyjemy w czasie gigantycznej i tak naprawdę nieogarniętej jeszcze przez nas samych zmiany, która określa, co robimy, co jemy, jak spędzamy czas, jak się komunikujemy... Interesuję się futurologią, czyli niczym innym, jak odnajdywaniem w teraźniejszości trendów, które staną się dominujące w przyszłości. W „Mniejszym cudzie” chciałam stworzyć przyszłość alternatywną, więc próbowałam sobie wyobrazić po pierwsze, co by się zmieniło, gdyby naukowcy naprawdę znaleźli zasadę rządzącą zdarzeniami losowymi, ale także co się zmieni po prostu z powodu upływu czasu... Z innym zainteresowań– literatura, naturalnie, i to również pozwoliłam sobie delikatnie zaznaczyć w „Mniejszym cudzie” ­ są tam odniesienia do pewnych tytułów, utworów, które lubię, i nie mogłam się oprzeć, żeby nie wprowadzić do książki takiego małego „tribute to”.

8. Czy uważa Pani, że życie, w którym nie ma żadnych przypadkowych zdarzeń byłoby lepsze od tego, w którym wiele dzieje się za sprawą przypadku?

MS: Nie byłoby, bo wówczas umarlibyśmy z nudów, naturalnie... Z innej strony jednak – istniały całe grupy społeczne, które żyły w warunkach właściwie wyjętych spod władzy przypadku - np. arystokracja francuska przed rewolucją albo angielska upper class w czasach wiktoriańskich. Urodzenie decydowało wówczas o wszystkim, życiem codziennym rządziły ściśle określone zasady, przestrzeganie hierarchii rodzinnych i społecznych było sprawą nadrzędną, przypadek w codzienności takich ludzi był jedynie błędem w matriksie. Z mojego punktu widzenia życie było wówczas trochę pozbawione swej istoty, bo życie bez przypadku to jak siadanie do gry, w której wszystkie karty zostały już rozdane. Albo inaczej – jest jak danie bez przypraw, i to tych najmocniejszych. Przypadek działa trochę jak pieprz ­ jest zdrowy, smaczny i nadający jedzeniu sens, choć tylko wtedy, gdy zastosujemy go w niewielkich ilościach.

Za odpowiedzi autorce serdecznie dziękuję ;) Starałam się wymyślić niestandardowe pytania i podobają mi się odpowiedzi, jakie dostałam. Recenzja książki ukarze w drugiej połowie przyszłego tygodnia, choć książka ogromnie mnie wciągnęła, nadchodzi spore kolokwium i wyjazd na Pyrkon w najbliższy weekend. Ale już teraz ciężko mi oderwać się od "Mniejszego cudu", zobaczymy, czy będzie równie dobrze do końca.

Z tym sympatycznym postem zostawiam Was na weekend. Zamelduję się w przyszłym tygodniu najpewniej we wtorek. A na marginesie... Kto jedzie na Pyrkon?

*karygodne faux pas popełnione przeze mnie z racji niezignorowania jakiejś dzikiej myśli o rodzeństwie w czasie czytania opisu książki. Innymi słowy, coś mi się ubzdurało i przed otrzymaniem książki byłam święcie przekonana, że główni bohaterowie są rodzeństwem. Na szczęście nie zostałam za tę wtopę spalona na stosie...

Komentarze