Mój styczeń

Styczeń miesiącem odczuć ambiwalentnych, do uczelni, życia i książek. Bywa. Lepiej tak, niż gdyby tych uczuć miało w ogóle nie być. Jestem po pierwszym semestrze magisterki, a powrót na uczelnię po rocznej przerwie trochę cieszył, trochę bolał.

Czytelniczo było nieco chaotycznie, ale szczegóły za chwilę.


Najlepsza książka miesiąca, czyli nazwisko zobowiązuje. A moja ciekawość w stosunku do Maas została zaspokojona i z pierwszego tomu "Dworów" jestem całkiem zadowolona.

Ostatnia bitwa czytana po raz drugi. Równie poruszająca, co za pierwszym razem (gdzieś na blogu jest opinia pisana w czasach, kiedy byłam jeszcze w liceum. Swoją drogą fajny pamiętnik się zrobił z "Poczytalnej". I męcząca, przytłaczająca, a na pewno mocna lektura Chattama.

Panu biegaczowi dziękuję za szybkie ulotnienie się kadru... :) Moje odczucia z lektury Mnicha Matthew Gregory Lewisa pojawią się pewnie w lutym.

Żyłam w styczniu skokami. Były MŚ w lotach, był finał TCS (Turnieju Czterech Skoczni) i były zawody w Zakopanem. A ponadto na odstresowanie The End of the Fucking World, które na pewno mogę polecić (formuła około dwudziestominutowego odcinka jest dla mnie idealna!) tak samo jak drugi sezon Stranger Things. Ale i tak najlepszym serialem, jaki oglądam pozostają Skoki Narciarskie.

Przeczytałam książek aż sześć. Zaczęłam dwie nowe serie (Dwory i Mroczną wieżę). Było też trochę klasyki i to konkretnej, bo zarówno Mnich jak i Mały książę do kanonu już się zaliczają i przyznam, że pierwszy tytuł dużo bardziej mnie usatysfakcjonował. Dokończyłam też powtórne czytanie ostatnich trzech tomów Narnii i powróciłam do rozwalającej emocjonalnie Ostatniej bitwy, a i jak wspominałam u góry i w recenzji też o tym jest, lektura Chattama do najłatwiejszych nie należała.

Coś też kupiłam. Fajne rzeczy.


Dawca przysięgi na żywo wygląda dużo lepiej niż w zapowiedziach i chwała wydawnictwu za to, bo po świetnej okładce do Słów Światłości jak zobaczyłam okładki do trzeciej części ABŚ się załamałam. Jakby nie było, ten koń jest średnio akceptowalny, ale niech będzie. I tak się jaram, chyba dzięki fali ogólnego podniecenia, które ogarnęła wszystkich fanów największych cegieł od Sandersona.
Carrie Kinga już czytałam więc ta kieszonkowa wersja to tak do uzupełnienia i tak nie planowanej w pełni kolekcji. Nie zależy mi na całym Kingu na półce, ale akurat do tego tytułu mam sentyment.
Jarosława Grzędowicza planowałam czytać już chyba ze dwa czy trzy lata temu i bardzo dobrze, że tak długo odkładałam zakup. Twarda oprawa i format praktycznie rzecz biorąc normalnej książki. I te piękne grzbiety i przystępna cena. Ale i tak mam ambiwalentne odczucia co do kolekcji...

MISTRZOWIE POLSKIEJ FANTASTYKI - nie rozumiem...

Jak wspomniałam, format i cena są bardzo przystępne, natomiast to, co proponuje wydawca, czyli Edipresse gdy mowa o nazwiskach trochę mnie rozwala, bo jest kilka takich, których zdecydowanie wśród mistrzów bym nie umieściła. A do kompletnego braku zrozumienia przyczynia się fakt, że zaplanowano np. wydanie tylko trzech z czterech tomów (edit z 11.02.: pokręciłam, bo Achaja ma trzy tomy, więc jednak ukaże się w całości, ale i tak kwiatków z MPF można wymieniać wiele. Np. Kossakowskiej tylko Siewca, co jest bez sensu!) w przypadku Achai albo tylko jednego tomu serii (pierwszego), jak ma to miejsce w przypadku serii o Dorze Wilk. Nie kumam i jedyne co mi pozostaje, to zanieść się śmiechem oraz... kupić tylko Grzędowicza, który rozpoczyna serię i zostanie wydany, chwała i cześć niebiosom, w całości. I Rudą sforę, która jest jednotomówką, w dodatku nie podzieloną na dwa. Całe życie na dzikim farcie. I między innymi stąd ten pełen ambiwalentnych uczuć styczeń.

Plany na luty - zagadka


Dla Was, co to za tytuły (można pisać swoje propozycje w komentarzach). Dla mnie, czy uda mi się to przeczytać. Ogółem to nie biorę za pewnik, że z tymi cegłami się zapoznam, ale po pierwsze, mam wolne, a po drugie, mam mało miejsca na półce i opasłe tomy dostają jakby pierwszeństwo.

Powodzenia w lutym!

Komentarze