Starcie królów



Jeśli bogowie istnieją, to stworzyli owce po to, aby wilki mogły jeść baraninę, a słabych po to, żeby silni mieli zabawki.

Jaka ja byłam głupia! Niemądra! Gdzie się podział mój rozum, kiedy zastanawiałam się nad tym, czy brać się tuż po zakupie za Starcie królów? Czego ja się bałam? Przecież... przecież to Martin! Jedna z niewielu rzeczy dotyczących jego twórczości, której bać się nie należy, to zmarnowanie czasu na słabą lekturę! O wszystko inne...

Łaska. [...] To cholerna pułapka. Jeżeli człowiek okazuje ją zbyt szczodrze, nazwą go słabym, a jeśli za rzadko, uznają go za potwora.

Zamęt. Tym określiłabym początek Starcia królów. Po wydarzeniach z części pierwszej Westeros ogarnął chaos i widmo wojen między rodami. Nie należy zapominać o tym, że dewiza Starków niebawem będzie miała przekład na rzeczywistość, bo jesień zbliża się ku końcowi i nadchodzi zima...
Królów jest w Westeros sporo, ale mieszczą się jeszcze podczas liczenia na palcach jednej dłoni. Na beztroskę nie może również liczyć Daenerys, która rości sobie prawa do Żelaznego tronu, ale to jakże pożądane i niewygodne zarazem krzesło samo do niej nie przyjdzie. W dodatku na północy za murem bezpieczeństwa też człowiek nie zazna, bo nie dość, że śnieg, lód i bardzo ujemne temperatury będą próbowały go wykończyć, to jeszcze dzicy będący wolnym ludem spróbują pokazać, skąd ich przydomek...

Ułaskawiłem ich. Wybaczyłem im. Ale nie zapomniałem. 

Przez ostatnie dwa tygodnie żyłam światem Westeros. Tego potrzebowałam! Świetnej, wciągającej, dobrze dopracowanej lektury. Książki, którą czyta się z zacięciem pomimo faktu, że widziało się już serial. Śledzenia losów bohaterów tak dobrze mi znanych, oczekiwania na momenty, w których pojawią się ulubione osobistości... zaśmiewania się z docinków i ripost, wstrzymywania oddechu podczas czytania niesamowitych scen walk i bitew. Martin opisał wszystko równie świetnie, co w części pierwszej, a nawet i lepiej. Jestem pod ogromnym wrażeniem, tym bardziej, że Starcie królów jest tomem grubszym niż pierwszy. Lepszym, bardziej wciągającym i nie wymagającym przekonywania się do stylu autora - bo jak ktoś przeczytał Grę o tron nie będzie już musiał się na nowo z Martinem oswajać.

Dobry uczynek nie unieważnia złych, ani zły dobrych. za każdy należy się oddzielna odpłata.

Mój odbiór tej części był nieco inny. Nie traktowałam kolejnych losów bohaterów tak osobiście. Tym razem łez nie było, co nie znaczy, że się nudziłam, czy w ogóle nie emocjonowałam. Nie próbuję tu wciskać kitu, że całe 860 stron jest tak samo ciekawe - wiadomo, że w książce tej objętości zdarzać się mogą fragmenty z bardziej stonowaną akcją, statycznymi scenami, czy monologami wewnętrznymi bohaterów. Nie umniejsza to jednak w żadnym wypadku świetności dzieła Georga R. R. Martina. Jakby nie było, przez większość powieści mamy jednak doczynienia z dynamiką akcji. Są zwroty, są chwile, w których przeżywamy szok nawet znając losy bohaterów z serialu i z zaciekawieniem przemykamy przez kolejne rozdziały.

Sen jest dobry. Ale książki są lepsze.

Autor zastosował wiele ciekawych zabiegów dzięki którym czytelnik nie ma prawa narzekać na monotonię - oprócz walk rycerskich i szczególnych wydarzeń w najważniejszych dworach mamy intrygi, innowierców którzy ruszają na wojnę, skłócone rodzeństwo próbujące bardziej lub mniej skutecznie dość do ładu, prorocze sny i historie pobocznych bohaterów równie interesujące co przeszłość postaci z pierwszego planu. Na końcu książki znajduje się spis ważniejszych dynastii i rodów co jest niesamowitym ułatwieniem dla czytelnika zalewanego nazwiskami i imionami z bliższego i dalszego otoczenia królów i lordów. Pokłon dla Martina za to, że sam się w tym połapał. I kilka słów otuchy dla czytelnika - nie trzeba pamiętać wszystkich osobistości występujących w książce, bo co ważniejsi zostają we właściwy sposób oznaczeni etykietkami bądź innymi charakterystycznymi cechami. Reszta jest spisana na końcu i po entej wzmiance już orientujemy, że Kettelblack było od Lannisterów, a Umber to z otoczenia Robba Starka.

Lepiej wzbudzać strach, niż śmiech. 

W dodatku, co można zauważyć w dodanych przeze mnie cytatach, autor zawarł pewne prawdy życiowe, które można uniwersalnie zastosować nawet do współczesnych realiów, choć na pozór dotyczą one tylko wątku, który akurat czytamy. W Pieśni lodu i ognia brak morałów, a bohaterowie raczej nie zbyt często mają okazję uczyć się na błędach, ale pewne ponadczasowe treści udaje się czytelnikowi wydobyć z lektury, dzięki czemu nie jest ona pozbawiona przekazu i zdecydowanie nie kwalifikuje się do kategorii historii z przeagą regularnych ustawek w średniowiecznych realiach.

Nie chodzi o to, co robimy, ale jakimi motywami się kierujemy.

Przez większą część lektury nie uświadczyłam rozdziału dotyczącego bohatera, który by mnie nudził. Catlyn była rozsądna i zatroskana o swoich synów, Tyrion kombinował jak się dało, a jego kłótnie z Cercei niejednokrotnie sprawiały, że wybuchałam śmiechem. Dzięki Davosowi rąbka tajemnicy uchyliło przede mną najbliższe otoczenie Stannisa Baratheona. Arya odegrała rolę stricte przygodową, a nawet rozdziały o Sansie nie wywoływały u mnie, jak to ma miejsce w powszechnym mniemaniu, białej gorączki. Moi faworyci, czyli Jon i Daenerys - na szóstkę z plusem! Dany wprowadzała egzotykę, tajemniczość i elementy fantasy, o których napiszę za chwilę. Dzięki Jonowi mogłam zasmakować niegościnnego i zdradzieckiego klimatu północy oraz atmosfery panującej wśród zaprzysiężonych braci z Nocnej straży. Ogromnie się cieszę, że autor umieścił i w tej części fragment, w którym zostają powtórzone słowa przysięgi - tekst ten wywołuje u mnie niesamowite uczucia i chwyta za serce.

Łaskawszy od Lannisterów znaczy tyle, co suchszy niż morze.

W Starciu królów mamy więcej fantastyki. Cieszy mnie to ogromnie, bo w części pierwszej była jej tylko namiastka, a tutaj pojawia się już więcej jej elementów. Wiążą się z tym nie tylko rozdziały poświęcone Daenerys, ale i Branowi. Przyznam, że nie chciałam w recenzji porównywać serialu i książki, ale muszę uczynić to jeden, jedyny raz. O ile wątek Brana nudził mnie podczas styczności z Pieśnią Lodu i Ognia to w wersji papierowej miałam okazję skosztować takiego mistycyzmu, niepewności, nieco zaniepokojenia i motywu walki z przeznaczeniem. Cudo!

Niektórzy ludzie są jak miecze, stworzeni do walki. Jeśli zawiesić je na ścianie, rdzewieją.

Znów nie mogę narzekać na stronę batalistyczną w powieści Martina. Finałowa bitwa wyszła mu mistrzowsko i delektowanie się tą sceną z odpowiednim podkładem muzycznym było istną ucztą literacką. Oczywiście wymagało to i skupienia, żeby można było się zorientować, kto aktualnie dostaje po czterech literach. Niemniej jednak fragmenty te okazały się fascynujące i na kolejny plus zaliczyć autorowi ukazanie bitwy z punktu widzenia obu stron.

Korony dziwnie wpływają na głowy, na które je włożono.

Jak widać, drugi tom Pieśni lodu i ognia okazał się godnym następcą części pierwszej i wywołał u mnie nie mały entuzjazm. Sam fakt, że tachałam ze sobą tę ponad dziewięćstestronicową a zarazem zaskakująco lekką cegłę codziennie na uczelnię musi świadczyć o tym, jak bardzo wkręciłam się w nieprzewidywalny, zaskakujący i okrutny świat Westeros. Z utęsknieniem czekam, aż w kolejnych tomach pojawią się mapki ukazujące topografię wolnych miast, w których akcja toczy się już teraz. Wiem, że w Uczcie dla Wron bodajże już jest taka mapka i bardzo mnie to cieszy. Fakt faktem, dzięki książce Świat lodu i ognia mogę sobie spojrzeć, jak wygląda wschodni kontynent, ale przecież nie zawsze mam pod ręką tamto tomiszcze. Idę za ciosem i najpewniej w przyszłym tygodniu zabieram się za Nawałnicę mieczy! A jako, że niebawem Pyrkon, pewnie znów zleci mi pod znakiem Gry o tron. Czekam też na piąty sezon serialu i liczę na to, że w tym roku przeczytam obie części Nawałnicy mieczy i obie części Uczty dla wron.
Pieśń lodu i ognia naturalnie i gorąco polecam tym, którzy mają ochotę na dobrą, ambitną lekturę, zachwycającą czytelnika kunsztem i detalami. Dopracowanie szczegółów przez Martina jest naprawdę godne najgłośniejszych ochów i gromkich oklasków. A to co stworzył... Uzależnienie murowane!

Pieśń już zaśpiewana, wino rozlane, a dziewka w ciąży.

Moja ocena: 10/10

Autor: George R. R. Martin
Wydawnistwo: Zysk i S-ka
Ilość stron: 869 + ok 40 stron dodatku z opisami rodów
Rok wydania: 1998 (oryginał), 2000 i 2011 (w Polsce)

Pieśń lodu i ognia:

1. Gra o tron (recenzja)
2. Starcie królów
3. Nawałnica mieczy tom I: Stal i śnieg
    Nawałnica mieczy tom II: Krew i złoto
4. Uczta dla wron tom I: Cienie śmierci
    Uczta dla wron tom II: Sień spisków
5. Taniec ze smokami część 1
    Taniec ze smokami część 2
6. The Winds of Winter
7. A dream of spring

Cytaty zapisane kursywą pochodzą z książki.
Książka przeczytana w ramach wyzwania: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (+ 5,3 cm)

Komentarze