Literatura ma to do siebie, że potrafi zaskoczyć. I to na najróżniejsze sposoby – nie tylko w sposób pozytywny, bo czasem zamykając książkę czytelnik czuje się dużo gorzej niż podczas zapoznawania się z jej początkiem i nie ma żadnego związku z zakończeniem znakomitej przygody literackiej. Pojawiają się jednak i takie pozycje, które potrafią chwycić swoją przeciętnością. Nie od pierwszej strony, czy rozdziału. Z czasem. Do takich powieści należy Grandhotel.
Rudiš po raz czwarty zaciekawił mnie swoją koncepcją na opis rzeczywistości. Zwykłej, nieudziwnionej, takiej, z którą każdy z nas miał styczność i której nie poświęca się zbyt wiele refleksji. Główny bohater w Grandhotel jest szarym, przeciętnym człowiekiem, bez szczególnych ambicji i z jedną osobliwą pasją – kocha obserwować chmury.
Przez prawie połowę lektury nie czułam tej opowieści. Tego wycinka rzeczywistości, po który zdecydował się sięgnąć autor i który stanowi w jego powieści specyficzny mikrokosmos. Fleischmann przedstawia się, opowiada o swojej zwyczajne codzienności, wtrąca tu i ówdzie trzy grosze, na temat swojej równie zwyczajnej, co teraźniejszość, przeszłości i tak naprawdę nie dzieje się nic. Postacie pojawiają się i znikają, niektóre opisane jedynie kilkoma prostymi epitetami i rośnie obawa, że to ten typ prozy, który szybko wypłucze się z pamięci. I tak, i nie – pewne elementy zawarte przez Rudiša w Grandhotelu w dość charakterystyczny wiążą się z historią Fleischmanna. Taką osobliwością, która zapada w pamięć jest chociażby sympatia do obserwowania i „mierzenia” chmur. Rudiš czyni z tego znak rozpoznawczy bohatera, jedyny element wyróżniający go w jego „zwykłości”.
Literatura czeska w wydaniu Rudiša w swej treści jest całkiem bliska polskiej rzeczywistości. Nie tylko klimatycznie, ale też w kwestii poruszanej tematyki. Styl autora jest dość surowy, ale niezwykle trafny. W krótkich, nieskomplikowanych zdaniach Rudiš wyraziście prezentuje swój punkt widzenia. To takie nasze, choć wiadomo, że nie do końca podwórko i bliska polskiej mentalność.
Można z Granhotelem spędzić czas miło, ale i z odrobiną gorzkiej nostalgii. To ten rodzaj opowieści ukazujący po prostu wycinek rzeczywistości. Tu nie chodzi o dynamiczną fabułę, wydarzenia wywołujące napięcie. Rudiš chciał pokazać zwyczajność, ale bez osaczania, szukania winy czy wskazywania konsekwencji takiego stylu życia. Ta opowieść, która jest, podsunie może kilka nienachalnych refleksji i przy której z wolna zaczynamy kibicować głównemu bohaterowi. Punkt widzenia nieco inny, a jednak związany z doświadczaniem podobnych wszystkim zagubionym bolączek. Fanom Rudiša na pewno przypadnie do gustu.
|tyt. oryg. Grandhotel, Jaroslav Rudiš, wyd. Książkowe klimaty, 233 str., 2011, 2013|
Komentarze
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku, liczę na to, iż pozostawisz po sobie coś więcej niż tylko dwu wyrazowe stwierdzenie "Chyba przeczytam", albo "Brzmi ciekawie". Byłabym niezmiernie wdzięczna za lekkie wysilenie się co do treści zamieszczanej w komentarzu.
Z góry dziękuję za wszelkie opinie, nie tylko pozytywne, ale i krytyczne, jestem otwarta na sugestie i skłonna do podjęcia dyskusji.