Spotykam się często z dwoma typami książek – takimi, których początek mnie nie przekonuje, ale z upływem czasu i przy odpowiedniej dozie cierpliwości okazuje się, że fabuła jednak ma sens, a autor wiedział, co robi. Lektura takich książek wymaga na początku trochę wysiłku, ale zdecydowanie opłacalnego. Niestety, jest i drugi, odwrotny scenariusz, a konkretnie, początek wypadający zachęcająco i rozbudzający ochotę na szybkie zapoznanie się z lekturą, okraszone wizjami możliwych kolejnych wydarzeń i ewentualnych rozwiązań fabularnych, z których wychodzi… niestety nic, co równałoby się oczekiwaniom.
Z początku Cesarz ośmiu wysp wyglądał na lekką, ale nie nadmiernie uproszczoną fantastykę w orientalnym klimacie. Akcja dzieje się w wyimaginowanej krainie, w której, niczym w Pieśni lodu i ognia, intrygom i przepychankom między rodami nie widać końca. Niestety Lian Hearn nie dorasta Martinowi nawet do pięt, choć rozpoczęcie opowieści sugerowało, że autorka wie co robi i wychodzi do czytelnika z konkretnym pomysłem na powieść.
Mieszanka życiowych niesprawiedliwości, magicznych istot, niespokojnych duchów i wiszącej w powietrzu nieuchronnej zmianie na cesarskim tronie wygląda na znakomity start w pasjonującą, wymagającą zaangażowania czytelniczą podróż. W dodatku zamieszczony na pierwszych stronach obszerny spis bohaterów sugeruje, że mamy do czynienia z czymś „grubszym’”, książką, mającą szansę położyć swoim rozmachem. Do lektury przystąpiłam z entuzjazmem i mimo początkowych trudności z zainteresowaniem śledziłam losy Shikanoko, który nie mogąc wrócić do rodzinnej wioski wyrusza w podróż, a w wyniku kilku bardziej i mniej szczęśliwych wypadków zdobywa nadprzyrodzone umiejętności przy użyciu pewnego magicznego artefaktu i szczególnej natury rytuałowi. Obiecująca perspektywa fabuły opartej na przygodach wyklętego i osamotnionego bohaterka z nutką szamańskiej aury rozwiała się niestety bardzo szybko.
Hearn ma problem z tym, co chce opowiedzieć czytelnikowi. Snuje fabułę bardzo łopatologicznie, tak, jakby asekuracyjnie dla siebie „rozstawiała pionki na planszy”. Kiedy już stwierdza, że połapie się we własnej historii, ja walczę o utrzymanie zainteresowania. Oczywiście, Cesarz ośmiu wysp ma lepsze momenty, kilka ze scen podziałało na moją wyobraźnię (szczególnie tych związanych ściśle z magią) i spowodowało, że na chwilę zapał do czytania ożywał, ale na dłuższą metę nie dało się niestety zapomnieć o zasadniczych mankamentach. Oprócz początku, stanowiącego podporę dla dalszego ciągnięcia fabuły Hearn nie potrafiła zdecydować się, o czym chce opowiedzieć. Nie mam nic przeciwko rozbudowywaniu pobocznych historii i stopniowemu knuciu na ich podstawie zwrotu akcji. Podczas czytania dało się odnieść wrażenie, że główny bohater gubi się w wątkach innych postaci. W prowadzeniu fabuły pojawia się wiele luk, które zostają uzupełnione z opóźnieniem, a wydarzenia wręcz kluczowe dla aktualnej sytuacji bohaterów zostają ujęte w krótkich relacjach, jedynie nadmienione w dialogu, czego nie cierpię. Żadna z postaci nie zapada też szczególnie w pamięci, choć kilka z nich ma ku temu potencjał.
Klimatycznie książka osadzona jest w krainie wyimaginowanej, której opisy złożonej geografii proszą się o zamieszczenie mapki. Nawet, jeśli jestem na tym punkcie wyjątkowo przewrażliwiona i zawsze potrzebuję materiałów poglądowych przy czytaniu, to tu, trafiając na kolejne akapity na temat Ciemnego lasu, rodowych posiadłości i odbywanych podróży z punktu A do B czułam się zdezorientowana i znużona. Liczyłam też na ciekawe ukazanie orientu w fantastycznym wydaniu i nie otrzymałam niczego nadzwyczajnego, co zasmuciło szczególnie w związku z obiecującym motywem szamańskim, który pojawił się już na początku.
Lektury Cesarza ośmiu wysp nie mogę zaliczyć do udanych. Stylowo w żadnym razie książka nie powala, a rozbudowany świat z potencjałem upchnięty w dwóch dwustustronicowych częściach traci. Powieści brakuje gruntownego „ogarnięcia”, położenia większego nacisku na wydarzenia istotne i zepchnięcia w tło wydarzeń mniej ważnych. Przekład też zawiera kilka dosłownych tłumaczeń z języka angielskiego i niestety razi w oczy („przytulił nieprotestującą małpkę”, „jastrząb zakrzyknął z admiracją”). Jeżeli czytelnikowi bardzo zależy na zapoznaniu się z wszelkimi utrzymanymi w oriencie powieściami, to pewnie coś dla siebie tu znajdzie, ale pod względem warsztatowym Cesarzowi ośmiu wysp brakuje całkiem sporo do miana przyzwoitej powieści.
|tyt.oryg. The Shikanoko series – Book One: Emperor of the Eight Islands, Lian Hearn, wyd. Mag, 397 str., 2016, 2017, Opowieść o Shikanoko, t. I-II|
Komentarze
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku, liczę na to, iż pozostawisz po sobie coś więcej niż tylko dwu wyrazowe stwierdzenie "Chyba przeczytam", albo "Brzmi ciekawie". Byłabym niezmiernie wdzięczna za lekkie wysilenie się co do treści zamieszczanej w komentarzu.
Z góry dziękuję za wszelkie opinie, nie tylko pozytywne, ale i krytyczne, jestem otwarta na sugestie i skłonna do podjęcia dyskusji.