Pieśń Susannah (Stephen King)


Moja podróż przez świat Mrocznej wieży niestety zbliża się ku końcowi. Przede mną ostatni tom. Na szczęście słusznych rozmiarów, co nie zmienia faktu, że chciałabym ten finał możliwie odwlec. Wrosłam w świat Rolanda i jego towarzyszy, a żadna inna historia od czasów Harry’ego Pottera, Władcy pierścieni czy Pieśni Lodu i Ognia nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Tomy drugi, czwarty i piąty uznawałam dotąd za najlepsze, z tendencją wzrostową i podsycające apetyt na ciąg dalszy. Co z Pieśnią Susannah

Patrząc na objętość tego tomu można nabrać nieco podejrzliwości. Oto King, gaduła jakich mało, potrafiący z dygresji zrobić osobną fascynującą historię i rozwlec ją na pół książki daje czytelnikowi szósty tom siedmiotomowej sagi… bądź co bądź przeciętnej grubości. I jedynym wyjaśnieniem wydaje się być fakt, że do tej części nie ma żadnych wstępów czy budowania nowych podwalin pod opowieść. Pieśń Susannah jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z części piątej, a chwilami odniosłam wrażenie, że wręcz mogłaby być do niej przyklejona. Tylko wtedy kulminacyjny moment akcji rozegrały się czterysta stron przed finałem książki. 

King rozdziela bohaterów. Z racji tego, że wydarzenia w Pieśni Susannah są bezpośrednią kontynuacją, będę raczej operowała ogólnikami i niedomówieniami, żeby nie zdradzić niczego, co zepsułoby przyjemność z lektury Wilków z Calla (a dużo jest tam tej przyjemności…). A więc autor tą książką trafi raczej do najżarliwszych miłośników cyklu o Rolandzie (tak, to ja). Tak naprawdę bez zainteresowania losami ka-tet rewolwerowców będzie można się w tej części cieszyć jedynie „smaczkiem” w postaci pojawienia się wśród bohaterów samej postaci Stephena Kinga. Uważam ten zabieg za świetny, ewidentnie przekorny i pokazujący, jak bardzo autor bawi się tym światem, ale i stopień tego, jak jego własny twór nim zawładnął. Ciężko też rozsądzić, który wątek toczący się w szóstym tomie Mrocznej wieży (po wspomnianym rozdzieleniu) jest najciekawszy, ale motyw Stephena Kinga w jego własnej książce to mocny kandydat. 

Nie ukrywam, że niektóre wątki w szóstym tomie Mrocznej wieży ulegają nadmiernemu rozciągnięciu. Paradoksalnie, w książce, której akcja jest zbita bardziej niż w poprzednich, dużo obszerniejszych tomach można tę wlokącą się fabułę odczuć nieco dotkliwiej. Odnoszę wręcz wrażenie, że Pieśń Susannah to tom pośredni między piątką i siódemką, który sam w sobie stanowi łącznik nie do końca potrafiący sam się wybronić. Oczywiście, jako zagorzała miłośniczka cyklu stworzonego przez Kinga, nie umiem nie cieszyć się na kolejną porcję przygody w świecie Mrocznej wieży, ale dostrzegam nieco obniżone loty. Z resztą, w tym momencie, w którym znalazłam się ja i każdy czytelnik, który dobrnął do Pieśni Susannah, nie ma właściwie takiej opcji, żeby lekturę przerwać i ostatni tom sobie odpuścić. Bo gdyby nie chwyciło, to przecież nikt nie dotarłby aż tak daleko – toteż opinia ta to tylko taki ogólny zbiór czegoś w rodzaju refleksji i obserwacji na temat konkretnego momentu serii, a nie próba zachęcenia czy zniechęcenia kogoś do lektury tej konkretnej części. 

Po Czarnoksiężniku i krysztale oraz Wilkach z Calla siódmy tom trochę nie utrzymuje poziomu, ale… ale, ale. Oprócz wspomnianego zabiegu w postaci umieszczenia Stephena Kinga w fabule są jeszcze dwa inne smaczki. O jednym myślę z lekkim drżeniem – jest to zakończenie wątku Susannah. Mocne, emocjonujące, co najważniejsze – przerażające, czyli w kingowskim stylu. Poza tym, sama końcówka książki to doskonały wręcz portret tego, jak bardzo Mroczna wieża przeniknęła do życia autora. To jest wręcz piękny finał, którego lektura to po prostu jeszcze jedno doświadczenie geniuszu autora. 

Pieśń Susannah daje odrobinę wytchnienia. Kiedy poprzednie tomy cyklu były w stanie zafundować czytelnikowi osobne, niesamowite i iście emocjonujące historie, tak część szósta to pomost. Trochę jeszcze pozostajemy jedną nogą w wydarzeniach z Wilków z Calla, ale już szykujemy się na ostateczne rozstrzygnięcie. To taka cisza przed burzą, której nadejścia można wyczekiwać, ale można też z niepokojem spoglądać na ciemniejące niebo. Niepokój oczywiście wiąże się nie tylko z finałowym domknięciem wątków, ale i z samym zakończeniem podróży – a w przypadku cyklu tak dobrego jak Mroczna wieża ciężko nie czuć przygnębienia na myśl, że nadchodzi koniec.

|tyt. oryg. Song of Susannah, Stephen King, wyd. Albatros, 461 str., 2004, 2017, Mroczna wieża - t. VI|

Komentarze