Mój wrzesień i mój październik (2020)

Postanowiłam tym razem, z powodu problemów z moim (teraz już poprzednim) laptopem odłożyć podsumowanie września i nie publikować go w drugiej połowie kolejnego miesiąca, ale połączyć z podsumowaniem października. Wrzesień dla mnie był ostatnim tchnieniem lata - początek spędziłam na Sycylii, a powrót nie oznaczał wcale końca wyjazdów. Co więcej, z tej sporej kolekcji wrześniowych zdjęć ciężko mi było wybrać te najlepsze, którymi chciałabym się pochwalić, bo chciałabym pokazać dużo więcej z moich podróży. Poza tym - nie tylko tych wrześniowych, bo w październiku trafił się wypad do Szklarskiej Poręby. I tak poszłam na ustępstwo z jedną z moich zasad, bo wrzucam trzy "sklejki" zdjęciowe, które nie zawierają żadnej książkowej foty.

Początek września i wycieczka do Agrigento - a wieczorami, kiedy miałam jeszcze siłę, czytałam Dżozefa. Post o nim już wisi, ale przypomnę, że ten tytuł przekonał mnie bardziej do Małeckiego!

I znów Sycylia - tym razem Erice i cudownie bogato zdobione sklepienie niepozornego z zewnątrz obiektu.  

Agrigento, czyli greckie klimaty na włoskiej wyspie. Z resztą, na Sycylii mnóstwo jest pozostałości po starożytnych grekach.

A to już wyjazd, dzięki któremu zobaczyłam kawałek własnego podwórka. I musiałam zapłacić za zobaczenie makiety uczelni, którą skończyłam (ale - co tam...). Przy okazji bardzo dobrze wspominam "Całopalenie" jako relaksującą lekturę na taki wypad nad jezioro.

"Co, jeśli..." okazało się być dość marną literaturą z gatunku thriller. Autorka liznęła temat światów równoległych, ale nic poza tym. Jej pomysł wymagałby solidnych fundamentów, a nie strzępków informacji. Może następnym razem?

Natomiast październik rozpoczęłam wycieczką do Szklarskiej poręby, do której pojechać plany był już lata temu. Oczywiście nie był to mój pierwszy wyjazd w tamte rejony - rodzinnie byłam ze trzy razy przynajmniej. Poza tym zlitowałam się nad Sandersonem i przeczytałam pierwszy tom "Dawcy przysięgi". To naprawdę świetna odmiana po tym marnym "Ostatnim imperium", którego ostatni tom jeszcze mi wisi.

"Aleja narodowa" Rudisa to książka, którą przypadkowo zakupiłam, nieopatrznie zajrzawszy na portal Świat czytników. Najczęściej kończy się to rzuceniem na jakąś promocję i brakiem pohamowania w wybieraniu ebooków, które ani nie zajmują miejsca, ani nie łypią na mnie zbudzając poczucie winy, jak robią to książki z półki. No i wzięłam jeszcze "Grandhotel" - może nawet niebawem się za niego zabiorę.

Jeszcze trochę pięknych widoków ze Szklarskiej. I trochę słońca z Wrocławia!

"Jak myśleć o sobie dobrze?" było lekturą w ramach obowiązków zawodowych w mojej pracy dodatkowej. Sama z siebie bym raczej po tę książkę nie sięgnęła, ale ze zdziwieniem stwierdzam, że coś z niej wyniosłam.

"Morderca bez twarzy" miał być pożegnaniem z twórczością Mankella... i nim nie został. Nie wpadłam w pragnienie przeczytania wszystkich książek autora, ale jednak klimat na tyle do mnie trafił, że z kilkoma innymi śledztwami Wallandera z chęcią się zapoznam.

Październik był też świętowaniem moich urodzin, spoglądaniem na Odrę, której poziom przekroczył stan alarmowy i czytaniem pierwszej książki spod pióra Luisa Montero Manglano, czyli "Muzeum luster". Jakoś nie spodziewałam się aż tak dobrej literatury - bo to coś więcej, niż thriller na poziomie. Niebawem będzie post!

Zdobycze z września i października


Hope Day i Hill to egzemplarze recenzenckie. Hilla wspominam bardzo dobrze, Hope Day już niekoniecznie - ale o obu są na blogu posty, więc zapraszam. Dzięki Hillowi na nowo rozbudziła się moja miłość do opowiadań.
Dwa tomy Diuny to efekt rozmowy z przyjaciółką o nadchodzącej premierze - tyle jej o tej Diunie nagadałam, że chciała kupować szybciej niż ja. A w moim przypadku - szukam czegoś potencjalnie bardzo dobrego na pocieszenie w związku z końcem przygody z Mroczną wieżą i właśnie w książkach Herberta pokładam nadzieję na to, że coś takiego dostanę.

Plany czytelnicze na listopad

W październiku zaczęłam czytać Dawcę przysięgi. Pierwszy tom skończony zostanie z początkiem listopada i siłą rzeczy, sięgnąć trzeba będzie po drugą jego część. Z racji tego, że jest obszerniejsza też spodziewam się czytać ją około miesiąca. Może pójść trochę szybciej, skoro przenoszę się całkowicie na pracę zdalną i będę miała więcej czasu w domu. Poza tym - chciałabym bardziej przysiąść do Iliady i może nawet ją w tym miesiącu skończyć. Ponad to mam na półce pożyczony tomik poezji Emilly Dickinson i... nic konkretnego poza tym. Iliada i Dawca przysięgi będą zdecydowanie czasochłonnymi pozycjami, których czytanie ma raczej słabe tempo, więc wolę nie dodawać niczego do tej listy. Może trafić się jakaś książka z pracy, może i coś do recenzji. Dlatego, bez dokładania tytułów zostawiam sobie ponownie furtkę w postaci jednego, dwóch miejsc na książki, które pojawić się mogą spontanicznie. Albo już są i czekają na półce.

Pochwalcie się, jak minęły u Was ostatnie dwa miesiące!

Komentarze