Całopalenie (Robert Marasco)



Rodzina Marian przeprowadza się z małego mieszkanka w Nowym Yorku do ogromnej posiadłości na odludziu. Ben, mąż głównej bohaterki z początku niechętnie podchodzi do pomysłu żony, ale gdy udaje się wynegocjować wielce korzystne warunki kwestia zamieszkiwania w tajemniczym gmachu okazuje się przesądzona. Przenoszą się wraz z synem i ciocią w okolicę, w której spodziewają się spędzić sielankowe wakacje. Właściciele posiadłości proszę jednak o drobną przysługę – tacę z jedzeniem dla najstarszej lokatorki domu. Ale tylko tacę – ni mniej, ni więcej. A jak to bywa z przeprowadzkami, współzamieszkująca dom starsza pani wzbudza zainteresowanie… 

Marasco zdecydowanie nie należy do autorów, którym się spieszy. Choć powieść nie należy do długich, liczy sobie bowiem nieco ponad trzysta stron, to same początki i wciąganie się w akcję trwały nieznośnie długo. Nie da się zaprzeczyć, że autor zawiązuje akcję w ciekawy sposób – podsuwając swoim bohaterom okazję życia jako rozwiązanie wszystkich dręczących ich aktualnie problemów. Ten przydługi wstęp nieco urozmaica zarysowanie problematyki społecznej i relacji między bohaterami – Marian pragnie nowego lokum, jej chęć zapewnienia rodzinie nowego domu to wręcz pasja. Zastanawiam się czasem, czy nie czytam horrorów w celu zaspokojenia nikłej potrzeby obcowania z literaturą obyczajową, ale... ale nie. Bo przecież gdyby nie obietnica pojawienia się zdarzeń nadnaturalnych i mrocznych sił ścigających bohaterów, to nigdy bym po taką książkę nie sięgnęła. Bezdyskusyjnie jednak fundamentem większości pozycji z literatury grozy jest warstwa obyczajowa i to na niej skupia się autor w pierwszej części. A potem, wraz z rozwojem fabuły, poznaniem ekscentrycznych właścicieli i zakątków posiadłości obserwujemy, jak rozwija się szaleństwo. Obsesja dopada nie tylko zapatrzoną w nowy dom Marian – ale to na niej skupia się narracja. 

Marasco dlugo chowa asa w rękawie, choć czuć, że coś jest ewidentnie na rzeczy. Mimo tego, że opowieść zaliczana jest do kanonu grozy, autor nie rzuca czytelnikowi w twarz tak banalnymi zagraniami jak skrzypiące okiennice czy mrugające żarówki – ale nie umniejsza to w żadnym stopniu przekonania, że dom występuje w roli osobnego bohatera. 

Do pojawiających się na kartach Całopalenia bohaterów można poczuć coś w rodzaju sympatii – z niektórymi zachowaniami utożsamiałam poczynione w życiu obserwacje i czułam dreszcz na plecach. Również obserwacja przemian w relacjach bohaterów to przypadek dobrego warsztatu i dbałości o szczegóły, które mają ogromne znaczenie dla realizmu. 

To, co nie do końca wspominam dobrze, to mimo wymienionych zalet nieco zauważalne marnowanie objętości. Gdyby książka miała pięćset stron, wybaczyłabym te trzydzieści przeznaczone na omawianie szczegółów umowy najmu. I owszem, trochę to było igranie z czytelnikiem, ale w pewnym momencie podtrzymywanie niepewności stało się uciążliwe, a skupienie na lekturze odpłynęło. Niestety ja z tych, którzy uznają książki do czterystu pięćdziesięciu stron za krótkie i wymagam w nich zwięzłości. 

Całopalenie potrafi zahipnotyzować. Czy straszy? To chyba zależy od odbiorcy – nie wspominam lektury jako przerażającego doświadczenia spędzającego sen z powiem, ale nie jestem szczególnie wrażliwa na psychodelię w wersji literackiej. Po grozę sięgam dla pomysłu i jego realizacji. I nawet, jeśli po raz enty sięgam po znany i przerobiony już motyw, to i tak zacieram ręce z nadzieją, że autor dorzuci do powielanych wzorców swoje trzy grosze. Albo jednak siądzie na łeb bardziej, niż miało to miejsce w przypadku ostatniego horroru, jaki czytałam. Zachęcam do Całopalenia. W końcu posiadłości, które straszą tym, że coś w nich skrzypi, trzeszczy, dzieje się i chce dopaść mieszkańców to fundament do rozegrania niepokojącej historii, a miejsce akcji w pewnym sensie staje się też bohaterem. Powieść Marasco to klasyka – ale oprócz realizacji tego jakże znanego wątku autor dobudowuje w swej książce trochę problematyki społecznej. Operuje schematami, ale robi to dobrze. Nie zapomina o istnieniu nieodłącznego elementu, jakim jest psychika bohaterów. Bawi się z czytelnikiem, testuje jego uwagę i niespiesznie doprowadza do tego, że ta gęsia skórka jednak się pojawia.

|tyt. oryg. Burnt Offerings, Robert Marasco, wyd. Vesper, 323 str., 1973, 2020|

Komentarze