Dżozef (Jakub Małecki)


Nabyłam tę książkę w e-booku za złotówkę z przekonaniem, że w sumie, „czemu nie?”, a do tego chciałam sobie sprawdzić twórczość Małeckiego po raz drugi. Jednego z najpopularniejszych polskich pisarzy do tej pory znałam z Rdzy, która podobała mi się, ale jednak nie zostało mi z jej treści w głowie za wiele. Sytuacja z Dżozefem przedstawia się zupełnie odmiennie, bo sądzę, że tę fabułę akurat zapamiętam na dłużej.

Grzegorz trafia do szpitala ze złamanym nosem. Wśród jego kolegów z sali znajduje się Pan Stanisław, który zaczyna opowiadać swoim współtowarzyszom historię swojego życia. W pewnym momencie opowieść zaczyna wywierać nietypowy wpływ na szpital i los pacjentów z sali Grześka… 

Dawno już aż tak nie zaangażowałam się w opowieść, nie mówiąc już o tym, że konwencję przyjmowaną w realizmie magicznym nie zawsze kupuję. O tym sceptycznym podejściu w przypadku Dżozefa całkowicie zapomniałam – bo już na samym początku tej krótkiej historii zostałam porwana, za co „winię” pióro Małeckiego. Wydaje się, że autor bardzo wnikliwie i z dużą wrażliwością patrzy na świat, a do tego potrafi doskonale przenieść nasze współczesne realia na papier. Ten język jest prosty, ale nie zliczę momentów, w których miałam poczucie, że tym zdaniem, czy tamtym akapitem autor trafia w punkt i już bardziej trafnie nie dałoby się tego przedstawić. 

Co poza stylem do mnie przemówiło? Na pewno bohaterowie. Autor kreuje grupkę pacjentów w dość prosty sposób, jednak każda z postaci ma swoje przywary, jakąś historię, chciałoby się rzec „ręce i nogi”. Niewątpliwie na pierwszy plan wysuwa się Pan Staszek, który skupia wokół siebie pozostałych pacjentów, ale Leszek też po części skradł moją sympatię. Narracja prowadzona z punktu widzenia Grześka nie odbiera pozostałym bohaterom wiarygodności. Do tego dodajmy nieco uproszczone patrzenie na świat samego Grześka i jego przemyślenia i w pewnym momencie możemy zorientować się, że właściwie nie wiadomo, która linia fabularna jest ciekawsza, skoro obie równo angażują. 

W kwestii realizmu magicznego – jego cechy charakterystyczne do tej pory przeszkadzały mi, ponieważ to gatunek, który nieco zaciera granicę między „fantastyką i nie-fantastyką”. I chyba w przypadku Dżozefa po prostu poczułam coś na kształt wiary w to, że jednak taka historia miała prawo się wydarzyć i porzuciłam przekonanie o konieczności sztywnego dzielenia gatunkowego. Wydaje mi się, że w tych motywach nadnaturalnych można upatrywać pewnych metafor. Do tego wprowadzają ciekawą nutkę rzec by można było grozy – która w połączeniu z zaangażowaniem w losy Stanisława i tor, jakim potoczy się jego opowieść dają mieszankę niespotykaną. 

Moją uwagę niewątpliwie zwróciła też pasja, a konkretnie pasja do twórczości Josepha Conrada. Małecki uczynił z niej jedną z cech charakterystycznych Pana Stanisława i nie wiem, czy sam autor ceni sobie tak bardzo dzieła twórcy Jądra ciemności, czy to jedynie element kreacji postaci, ale sama mam ochotę sięgnąć po Lorda Jima czy oczekującego na lekturę Tajnego agenta

Lektura Rdzy w zeszłym roku uzmysłowiła mi, że warto sięgać po Małeckiego, ale nie byłam na sto procent przekonana, że to autor dla mnie. Dżozef zmienił moje podejście, bo mam ochotę na więcej książek tego autora, a także bardziej szczegółowe przyjrzenie się jego twórczości. To jedno z piór na polskim rynku wydawniczym, które z wysoką wrażliwością pokazuje otaczającą nas rzeczywistość, dodaje trzy grosze od siebie i tworzy historie, które wciągają. Ciężko mi wspominać o jakichś drobnych zgrzytnięciach w czasie czytania – bo one po prostu mają nie wielkie znaczenie. Z chęcią sięgnę po Dygot, Nikt nie idzie, czy Saturnina – to właśnie te tytuły przychodzą mi na myśl, gdy zastanawiam się co jeszcze od Małeckiego przeczytać bym chciała.

|tyt. oryg. Dżozef, Jakub Małecki, wyd. Sine Qua Non, 320 str., 2018, 2018|

Komentarze