Miasteczko w Oregonie zaczynają nawiedzać nietypowe anomalie. Mieszkańcy położonej w cieniu wulkanu mieściny są świadkami osobliwych przypadków, sytuacji w których… obserwują samych siebie, ale w nieco nieadekwatnych w stosunku do aktualnej rzeczywistości warunkach – Cass, mama Lei obserwuje swój sobowtór z zaokrąglonym brzuchem. Ginny widzi siebie żyjącą w relacji z kimś innym, niż jej aktualny związek. A Mark doświadcza konfrontacji ze swoim bliźniakiem – czy poznanie odpowiedzi na pytanie o to, co dzieje się u stóp Broken Mountain będzie najlepszym wyjściem?
Kate Hope Day współpracowała z HBO, a powieść Co, jeśli... jest jej debiutem literackim. Ciekawa koncepcja na fabułę to jedno, a umiejętności pisarskie, to drugie. Założę się, że wielu zadawało sobie w życiu pytanie „Co, jeśli…?” i analizowało możliwe scenariusze, jakie mogłyby się rozegrać, gdyby podjąć inna decyzję. Autorka próbuje znaleźć rozwiązanie dla skonsternowanych – ale niestety nie wychodzi jej to w najlepszym stylu. Mamy tu cztery wątki fabularne i właściwie… żaden nie jest specjalnie porywający. Bohaterowie to nieco płaskie postacie o jednej, maksymalnie dwóch cechach, a zarys obyczajowych realiów, w których żyją jest raczej powierzchowny. Zastanawiając się nad Co, jeśli… i szukając mocnych stron książki wymienić należałoby tylko pomysł na fabułę. Jego realizacja nie należy do udanych i zastanawiam się, czy ruszając koncepcję wieloświata Kate Hope Day chciała tylko „rzucić” tym tematem czytelnikowi w twarz, nie zgłębiając się zbytnio w szczegóły, ale mając pole do gęstego obudowania go słabej jakości warstwą obyczajową, czy może bała się, że zagłębienie się w swojego rodzaju teorię naukową ją przerośnie. Wykorzystanie jako pretekst do nakreślenia charakterów, relacji i rozterek bohaterów wydaje się bliższe faktycznemu stanowi, bo mam wrażenie, że o tym głównie autorka chciała pisać.
Chcieć mogła, ale i tu się nie popisała. W miarę wzbudził moją sympatię, przynajmniej na początku duet Ginny i Marka, którzy choć w niełatwej sytuacji, prezentowali w jakimś stopniu przyzwoite kreacje – niezbyt porywające, ale z zarysem charakteru. Ginny jako chirurg większość czasu poświęca właśnie pracy w szpitalu, a Mark, jako naukowiec, ma swoje „zajawki”, z charakterystyczną naukową pasją podchodzi do obserwacji zwierząt i tworzy coś na kształt wynalazku. To w związku z ich relacją pojawia się w fabule trochę napięcia, nawet znikoma ilość zaangażowania. Reszta postaci działała mi na nerwy bądź nudziła. Cass w roli przemęczonej matki samotnie wychowującej dziecko to szerokie pole do zbudowania poważniejszego wątku obyczajowego, z niewykorzystanym potencjałem. Ale najmniej pozytywnie wspominam postać Samary, której żałoba w żadnym wypadku nie wzbudza poczucia troski w czytelniku, a drażni i ukazuje dość infantylne podejście do kwestii utraty bliskich.
Problem mam też z nielogicznościami, absurdami i przeskokami w fabule. Ta historia widocznie się rozjeżdża, a niestety przejściami między wątkami i „wersjami” światów nie są w obrębie rozdziału w żaden sposób zasygnalizowane (gwiazdką, kreską, cyfrą czy jakkolwiek inaczej) i można się zgubić. Poza tym bohaterowie nie grzeszą inteligencją – agentka nieruchomości uprawiająca w szafie jednego z domów na sprzedaż seks nie budzi w żadnym stopniu pozytywnych uczuć, a jedynie irytację. Jeżeli Hope Day chciała szokować, to nie wyszło.
Współpraca z HBO to za mało dla autorki, żeby odnieść literacki sukces, bo jej powieść to spisana na kolanie historia, którą nawet ciężko przypisać do konkretnego gatunku. Może stanowić coś w rodzaju czystko rozrywkowej lektury na koniec ciężkiego dnia, ale nie podsuwa ani niczego bardziej przemyślanego, ani niczego, co na dłużej utkwi w pamięci. Ciężko mówić tu science fiction, bo pojawia się motyw, który pod gatunek ten podpada, ale jest potraktowany w bardzo uproszczony sposób, więc stawiałabym na powieść obyczajową z elementami science fiction. I jeżeli cokolwiek na dłużej można w związku z Co, jeśli… zapamiętać, to to, jak bardzo nijaka była ta historia.
|tyt. oryg. What, then..., Kate Hope Day, wyd. Zysk i S-ka, 335 str., 2019, 2020|
Komentarze
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku, liczę na to, iż pozostawisz po sobie coś więcej niż tylko dwu wyrazowe stwierdzenie "Chyba przeczytam", albo "Brzmi ciekawie". Byłabym niezmiernie wdzięczna za lekkie wysilenie się co do treści zamieszczanej w komentarzu.
Z góry dziękuję za wszelkie opinie, nie tylko pozytywne, ale i krytyczne, jestem otwarta na sugestie i skłonna do podjęcia dyskusji.