Studnia wstąpienia (Brandon Sanderson)

Gdy rozpoczynałam lekturę drugiego tomu Ostatniego imperium byłam pełna nadziei na to, że to grubsze od poprzednika tomiszcze zafunduje mi trochę dobroci na nieco wyższym poziomie, ale... ale jednak nie. Mogę na tym skończyć, czy muszę wyjaśniać, co mi nie pasuje u Sandersona po raz kolejny? I czy tylko wady dostrzegam w jego twórczości?

Jasne, że się rozwinę.

Studnia wstąpienia jest kontynuacją wydarzeń z pierwszego tomu, czyli Z mgły zrodzonego. Z tym, że wydarzenia w niej opisane rozgrywają się rok później, a bohaterowie z pierwszej części stają teraz przed wyzwaniem utrzymania władzy i ochrony Luthadelu, ale też tajemnicą wszechobecnych mgieł, których pojawienie się w większym zagęszczeniu stanowi zjawisko nienaturalne. Pod bramami miasta niespodziewanie stawiają się dwie armie walczące o tron, z czego jedna należy do... ojca obecnego króla.

Fabuła u Sandersona wygląda ciekawie, niestety wykonanie już mniej. Mam ogromny problem z objętością tych książek - dałoby się wyciąć z dwieście stron i lektura tylko by zyskała. Ja rozumiem, rozbudowany świat (choć widziałam lepsze) i konieczność opisywania detali (choć widziałam bardziej szczegółowe konstrukcje), ale ilość przegadanych fragmentów, które nie wnoszą nic, poza niekończącymi się wątpliwościami bohaterów po prostu przytłacza. Autor idzie w objętość i nudzi scenami - zapychaczami. Poza tym wspomniany w opisie konflikt militarny jest skonstruowany dość naiwnie - pełno tam dziur logicznych, a koczowanie pod bramami miasta nie raz nie dwa wyglądało na nieuzasadnione oczekiwanie, które z powodzeniem można by zastąpić regularnym atakiem. Aspekt wojenny zawsze zwraca moją uwagę i często podchodzę do niego krytycznie. W tym przypadku autor bardzo zawodzi.

Bohaterowie nadal bawią się w wojnę. Stosują pozorne taktyki mające na celu pokazanie, że coś próbują zdziałać, ale tak naprawdę daleko tym scenom do choćby wzbudzających zainteresowanie. Impulsu do dalszej lektury w przypadku Studni wstąpienia szukałam w scenach z udziałem kandry (czyli specyficznej rasy i jednym z najlepszych wątków, jakie dostrzegam w tej trylogii), czy też tych z udziałem Sazeda, który od początku pojawienia się zaskarbił sobie moją sympatię. Ponadto pojawia się pewne pogłębienie relacji między bohaterami, a co za tym idzie, książka nieco zyskuje na wiarygodności.

Poza wspomnianą sympatią do Sazeda tak naprawdę nie wielu bohaterów przypadło mi do gustu. Zane wypełnia pewną lukę powstałą w wyniku wydarzeń w pierwszym tomie, ale jego wątek nie rozwija się w specjalnie interesującym kierunku. Natomiast Elend i ekipa Kelsiera stanowi raczej przykład nieudolnej próby stworzenia współdziałającej drużyny, jednak cały czas przebija się przez ich dialogi i sceny z ich udziałem taki młodzieżowy ton, który powoduje, że mam ochotę ten cykl Sandersona postawić koło książek Clare i Canavan.

Żeby było jasne - widzę, że w warstwie fantastycznej i światotwórczej autor miał koncepcję i pomysł na to, jak ją rozkręcić. Z resztą - najlepiej ze Studni wstąpienia zapamiętam właśnie elementy związane z działaniem sił nadnaturalnych, wręcz bym powiedziała mitycznych i to je mogę umieścić na krótkiej liście atutów drugiego tomu Ostatniego imperium. Na tej liście znalazłby się też wątek Straffa, bo to co działo się w jego obozie stanowiło bardzo interesujący kontrast w stosunku do miałkich i nudnych wydarzeń w Luthadelu.

Język Sandersona nie jest niczym wybitnym - niestety w przypadku Ostatniego imperium niektóre rzeczy są przedstawiane bardzo topornie. Sceny niektórych starć męczą, zamiast działać na wyobraźnię, a taktycznie autor też nie błyszczy. Ponadto zostaje wprowadzony wątek swego rodzaju fanatyzmu religijnego, który pozostaje kompletnie niewykorzystany - pojawia się od przypadku do przypadku na parę akapitów i nie stanowi istotnej części uniwersum.

Do samego końca Studni wstąpienia wahałam się, czy sięgnę po ostatnią część. Jestem zdecydowaną fanką Archiwum burzowego światła, a Ostatnie imperium stoi niestety sporo półek niżej. Rozumiem zachwyty nad światem wykreowanym przez Sandersona, jednak nie jest ten aspekt w stanie w pełni zakryć mankamentów, które pojawiają się w podstawowych elementach powieści. Z bólem serca i ociąganiem sięgnę jednak po część trzecią, choćby po to, żeby przekonać się kto tym Bohaterem wieków jest. Nie spieszy mi się jednak do lektury i zacznę ją planować najwcześniej przy końcówce roku - może do tej pory nieprzyjemne odczucia po Studni wstąpienia, która zawiodła na tak wielu poziomach nieco się zatrą.

|tyt. oryg. The Well of Ascencion, Brandon Sanderson, wyd. Mag, 788 str., 2007, 2015, [Cykl] Ostatnie imperium - Tom II|

Komentarze