Kolor Magii (Terry Pratchett)



Moja pierwsza styczność z twórczością Terry'ego Pratchetta była dość długo odkładana w czasie i podyktowana chęcią/koniecznością poznania kolejnego "filaru" literatury fantasy w ogóle. Jako fanka gatunku chcę zapoznać się, choć stopniowo, z całym kanonem, a na liście nadal oczekuje Ursula LeGuin, Douglas Adams (choć to już raczej grunt science fiction) czy Tad Williams. Do lektury Koloru magii w dużym stopniu przyczyniła się kumpela, która też chciała poznać część dorobku brytyjskiego pisarza. Wrażenia z lektury wymieniałyśmy na bieżąco, w trakcie mniej więcej równego czytania swoich egzemplarzy i odczucia mamy podobne - co najmniej mieszane.


Kolor magii w swej treści zawiera cztery teksty stanowiące chronologiczne opowiadania o tych samych głównych bohaterach. Dwukwiat i Rincewind, jak można się zorientować, podróżują po specyficznie skonstruowanym świecie dysku, który stanowi planeta w kształcie, którego można się domyślić i jest podtrzymywana przez słonie stojące na skorupie wielkiego żółwia. Chronologicznie usytuowane opowiadania luźno do siebie nawiązują, więc najlepszą opcją pozostaje czytanie w kolejności.

Koncepcja Pratchetta na wprowadzenie czytelnika w świat dysku to jakieś nieporozumienie. O ile bohaterowie zasługują na sympatię, o tyle ich podróże i narracja chaotycznie wyjaśniająca zasady działania realiów, w których Dwukwiat i Rincewind zostali umieszczenie to kompletna porażka. W czasie lektury już pierwszego opowiadania Pratchett postanawia zasypać pojęciami i miejscami z wykreowanego przez siebie uniwersum, nie siląc się na jakiekolwiek wyjaśnienia czy choćby odrobinę ekspozycji, która ułatwiłaby rozeznanie w jego "progach" nowemu gościowi. Przez ten chaos i styczność z nowym niewyjaśnionym światem lektura ma niewiele wspólnego z przyjemnością.

Co z Dwukwiatem i Rincewindem? Widać, że autor postanowił nadać im (jak i w sumie całej książce) specyficznego charakteru, który potrafi w pewnym stopniu urzec czytelnika, szczególnie w przypadku tego pierwszego bohatera. Obaj pchają się w najróżniejsze kłopoty, obaj szukają rozwiązań, żeby wyjść z sytuacji, w które się wpakowali i przy okazji potrafią od czasu do czasu rozśmieszyć. W mojej opinii to najjaśniejszy aspekt Koloru magii i zdecydowanie ratuje w moich oczach ten niewydarzony, nierozplanowany twór.

Pratchett ma pomysł, ale realizuje go nieco topornie, bez planu, niczego nie ułatwiając w czasie lektury. W krótkiej i tak książce marnuje miejsce na nie wiele wnoszące partie dialogowe. Postacie poboczne, które pojawiają się "na scenie" są scharakteryzowane co najwyżej za pomocą jednej cechy i nie zapadają na dłużej w pamięć. Zdaję sobie sprawę z obszerności Świata dysku i możliwe, że jeszcze dam mu szansę, ale obecnie postrzegam tę konkretną twórczość znanego w fantastyce i literaturze w ogóle pisarza za niezbyt przekonującą, na pewno męczącą i w umiarkowanym stopniu wciągającą. Może historie opisane w Kolorze magii byłyby ciekawsze, gdyby dać im solidniejszych fundamentów i rozwinąć pewne kwestie (jak choćby panteon bóstw - prosi się o szerszą charakterystykę), bo sposób prezentowania świata czytelnikowi funduje mu istny szok. 

|tyt. oryg. The Colour of Magic, Terry Prtatchett, Prószyński i S-ka, 208 str., 1983, 1994|

Komentarze