Nie przeczę, że rzadko sięgam po prozę współczesną. Czy za rzadko? Raczej nie, bo zazwyczaj po takim spotkaniu czuję przesyt na kilka miesięcy, a taką fantastykę mogę czytać taśmowo wręcz. Niemniej jednak, by za tym ukochanym gatunkiem zatęsknić, odchodzę od niego na rzecz właśnie tekstów prozatorskich, a przyznam, że pomimo kilku takich książek na koncie nie wyrobiłam sobie jeszcze w kwestii tego rodzaju powieści jakichkolwiek standardów, które z czasem miałyby ewoluować w gust.
Żulczyk to dość znane nazwisko na gruncie polskiej literatury - i nie ma się co dziwić, bo autor w specyficzny i często dosadny sposób wplata w narrację kwestie codzienności nie pozostawiając ich bez swoistego komentarza. To taki typ opowieści, którą na pewno czytelnik zapamięta - czy dobrze, czy źle to już pozostaje do indywidualnego odbioru, ale w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że Żulczyk pisze nijako.
Fabuła książki koncentruje się wokół dość banalnego konceptu romantycznego zauroczenia, które nawiązuje się między studentem i piętnastoletnią siostrą jego kumpla. Brzmi jak kłopoty, nie? I żeby mieć jasność w kwestii wydźwięku powieści - do romansu to temu tworowi zdecydowanie daleko.
Autor pisze w taki sposób, że mało istotne wydają się wydarzenia, czy imiona bohaterów (oczywiście takowe występują), a raczej na pierwszy plan wysuwa się styl prezentowania i opowiadania o tym, co się działo. Żulczyk tak przedstawia swoje postacie, że po jednym, dwóch zdaniach czytelnik doskonale jest w stanie zorientować się, o jaki typ człowieka chodzi. Nie potrzeba mu do tego wymuszonych scen oderwanych od rzeczywistości, czy sztucznie inicjowanych dialogów. Wyczucie w kwestii relacji, interakcji i przenoszeniu ich na papier w sposób sprawny autor niewątpliwie posiada i tym głównie zapisuje się w mojej pamięci.
W Zrób mi jakąś krzywdę mamy do czynienia z odtwarzaniem biegu wypadków - zaczyna się od punktu kulminacyjnego i potem jak nitce dochodzimy do tego, w jaki sposób doszło, do czego doszło. Ciężko mówić o jakichkolwiek sympatiach względem bohaterów - przynajmniej w moim odczuciu, wyraziste bo wyraziste postacie raczej nie są posiadaczami szczególnie charyzmatycznych cecha charakteru - a z drugiej strony to takie sylwetki, które spotykamy w realu. Osobiście zaciekawił mnie najbardziej jeden skrawek pobocznej relacji i to związanej z postacią drugoplanową i niestety, ale nic ponad ten jeden akapit już nie otrzymam.
Jest coś, co nieco przytłacza i męczy w przypadku Zrób mi jakąś krzywdę - pisałam o narracji i muszę przyznać, że chwilami jest tak bujna i egzaltowana, że trochę ciężko to zdzierżyć. Owszem, to też jest zależne od poziomu akceptowania takich zabiegów przez czytelnika - ale dla co wrażliwszych, łatwo gubiących się w fabule pod wpływem zbyt "oderwanego" od rzeczywistości opisu styl książki może stanowić problem. W tym obszarze wystarczyłoby po prostu trochę zrównoważyć te "żywsze" fragmenty i poprzeplatać je luźniejszymi wstawkami, by dać czytelnikowi trochę oddechu. Zrównoważenie niewątpliwie poprawiłoby mój odbiór książki, ale zdaję sobie sprawę, że to jedna z wcześniejszych pozycji autora i od tego czasu jego warsztat ewoluował.
Zrób mi jakąś krzywdę to historia trochę specyficzna, choć biorąc pod uwagę zakończenie, trzymająca się w pewnych miejscach schematu. Na pewno znajdzie swoich odbiorców wśród amatorów nieoczywistego opisywania rzeczy oczywistych, a ponadto jest ciekawym tytułem na tle polskiej literatury ogólnie. Niemniej koncept na pewno nie trafi do każdego czytelnika.
|tyt. oryg. Zrób mi jakaś krzywdę, Jakub Żulczyk, Świat książki, 262 str., 2006r.|
Komentarze
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku, liczę na to, iż pozostawisz po sobie coś więcej niż tylko dwu wyrazowe stwierdzenie "Chyba przeczytam", albo "Brzmi ciekawie". Byłabym niezmiernie wdzięczna za lekkie wysilenie się co do treści zamieszczanej w komentarzu.
Z góry dziękuję za wszelkie opinie, nie tylko pozytywne, ale i krytyczne, jestem otwarta na sugestie i skłonna do podjęcia dyskusji.