Ogień i krew - część 1 i 2 (George R. R. Martin)



Martinowski Ogień i krew to dwa solidne tomiszcza o dynastii Targaryenów, które określane są mianem Silmarillionu dla Pieśni lodu i ognia. Nie odniosę się do tego porównania, bo tolkienowskie dzieło jeszcze czeka na lekturę, ale podzielić się opinią z lektury historii smoczego rodu jak najbardziej mogę.

Akcja rozwija się trzysta lat przed wydarzeniami z Pieśni lodu i ognia i jeżeli ktoś rozważa rozpoczęcie przygody z twórczością Martina od Ognia i krwi, to muszę przestrzec, że nie jest to najlepszy pomysł. Co prawda treść obu części o Targaryenach jest fabularyzowana i nie zdradza niczego z historii zapoczątkowanej Grą o tron, to jednak trzeba mieć o Westeros pewne pojęcie (chociażby dlatego, że książkach mapy brak, a tekście mnóstwo jest odniesień do geograficznych krain i ważnych miejscówek) i trochę w temacie „siedzieć”. Ja z oporem zabierałam się za te książki, bo słyszałam, że to kronikarstwo w które bawi się Martin piórem arycymaestera Guldayna nie jest twórczością rodem z najwyższej półki, a z drugiej strony Targaryenowie to jeden z ciekawszych rodów w martinowskim uniwersum. I od samego początku przepadłam, ciesząc się, że mam w głowie mapę Westeros i orientuję się w jakim rejonie znajduje się siedziba rodu. 

Ogień i krew jest kroniką, a zatem trochę takim podręcznikiem historii – tak przynajmniej odebrałam całokształt, w którym sukcesywnie rok po roku (mniej więcej) dowiadujemy się o poczynaniach władców, z których pierwszym był Aegon Zdobywca. W Ogniu i krwi zawarto wiele ciekawych wątków, które są typowymi problemami związanymi z panowaniem dynastii – czy to kwestie sukcesji i dziedziczenia czy wydawania kolejnych dekretów odnośnie płacenia podatków. Ciężko powiedzieć, czy całokształt jest epicki – zawiera w sobie niewątpliwie takie elementy, ale w gruncie rzeczy w większości przypadków opisywane wydarzenia to królewsko – szlacheckie przepychanki. 

Sam ród Targaryenów został ukazany w różnych odcieniach – z jednej strony jako dynastia silna, bezwzględna i bezpardonowo zagarniająca dla siebie podbite tereny, a z drugiej, ludzkiej strony, walcząca o lepszy byt dla swoich poddanych. Wiele imion zapada po lekturze w pamięci. Podział na dwa tomy rysuje się w następujący sposób – pierwszy z nich to historia podboju Westeros i panowania (długiego i dość stabilnego) Jaeherysa I i Dobrej Królowej Alysanne, natomiast druga część to chaos i konsekwencje wynikłe z Tańca smoków oraz walki o żelazny tron. Oba tomy mają wiele do zaoferowania, bo czyta się naprawdę dobrze, język jest przystępny, a wydarzenia opisane w obu częściach interesujące. Trochę różnią się oba tomy tempem i nic dziwnego, biorąc pod uwagę przytoczoną przed momentem tematykę. To ten moment, w którym każdy znajdzie w tej historii coś dla siebie. Pierwsza część jest nieco bardziej stonowana od drugiej, ale w tej drugiej da się znaleźć kilka interesujących smaczków i zagrywek nieco nawiązujących do akcji w Pieśni lodu i ognia. Osobiście po przeczytaniu Ognia i krwi trochę zmieniłam stosunek do wydarzeń z głównej sagi – i za tę złożoność i niejednoznaczność kocham sagę Georga R. R. Martina. 

Jeżeli czegokolwiek brakuje mi w tej historii, to, o dziwo, samych smoków. Owszem, są, Targaryenowie na nich jeżdżą, atakują i budują wokół nich rodowe tradycje, ale jednak zabrakło mi ukazania tych zwierząt jako gatunku. Są jakieś wzmianki o tym, co smoki porabiają, ale jednak nie wiele. Wydaje mi się natomiast, że jak na gatunek zwierząt iście nietypowy powinien wzbudzić więcej zainteresowania maesterów i innych poddanych. 

Ogień i krew niewątpliwie mnie usatysfakcjonowały, a doskonałe ilustracje zdobiące oba tomy i drzewo genealogiczne rodu ułatwiają i uprzyjemniają lekturę. Poza tym dostajemy nie tylko historię Targaryenów, ale i powiązań między najważniejszymi rodami Westeros znanymi z głównej sagi. Dla tych, którzy czytali Pieśń lodu i ognia i się nią (oraz serialem) zachwycili nie widzę innej opcji, jak po Ogień i krew czym prędzej sięgnąć.

|tyt.oryg. Fire and Blood vol. I, Fire and Blood vol. II, George R. R. Martin, wyd. Zysk i S-ka, 604 str, 505 str., 2018, 2018|

Komentarze