Wojna światów (H. G. Wells)

Klasyka się kłania i to jaka - z gatunku science fiction. Coraz częściej sięgam po książki tego rodzaju, to chyba jakaś naturalna droga ewolucji... Niemniej parę dni spędzonych z pomysłem na zagładę świata autorstwa Howarda G. Wellsa uważam za niesamowite!

Inwazja obcych kojarzy się współczesnemu odbiorcy raczej z realiami amerykańskimi, cóż poradzić, że to właśnie Ameryka staje się obiektem zainteresowania kosmitów. Tym milszą odmianą była lektura Wojny światów, w której zagrożenie pojawia się na terenie Anglii i to nawet nie samej stolicy, a małego miasta Woking, o którym, jak mi się wydaje, usłyszano właśnie dzięki powieści Wellsa.

Historia zawarta w książce to niemalże dziennikarski opis wydarzeń, ich eskalacja oraz realia życia w czasach niemalże pewnej zagłady. Główny bohater znajduje się w centrum wydarzeń wraz z żoną, choć odgrywa ona raczej rolę drugoplanową, co nie przeszkadzało mi w zapałaniu do niej sympatią. Autor wyraźnie koncentruje się na jednej postaci. Pozostałe pojawiają się epizodycznie, jak najbardziej wnosząc swoje pięć groszy do całości, ale pozostając na uboczu.

Inwazja Marsjan na Anglię budzi w czytelniku wiele emocji, zarówno pozytywnych jak i tych mniej, związanych ze strachem, przejęciem, żalem... Czytając byłam pod wrażeniem, że pozornie prosta historia opierająca się na początkowo niezbyt mocno rozbudowanym koncepcie może być lekturą wzbudzającą tak wiele emocji. W zasadzie mówimy o klasyce science fiction, ale wiele się na kartach Wojny światów dzieje głównie przez to, że mieszkańcy Woking muszą walczyć o życie. W obliczu ataku Marsjan dochodzi do niejednej drastycznej sytuacji, a Wells znakomicie opisuje ludzką naturę, jej jasne i ciemne strony, instynkty, które budzą się w obliczu zagrożenia. Przyznam, że chwilami najbardziej pochłaniało mnie to, co zdarzy się między spanikowanymi pragnącymi ucieczki ludźmi niż kolejny szturm Marsjan.

To, co również urzekło mnie w powieści, to elementy naukowej charakterystyki przybyszów z Marsa. Ze względu na dziennikarski czy też kronikarski wydźwięk powieści, narrator nie pominął szczegółów dotyczących funkcjonowania kosmicznych najeźdźców na Ziemi, a także porównał częściowo warunki bytowania na obu planetach i dzięki temu, można by rzec, uwiarygodnił pewne wątki w historii.

Pisałam o epizodyczności postaci wyżej. Oprócz narratora pojawia się kilka rozdziałów poświęconych jego bratu, które relacjonuje nasz główny bohater. To chyba jedyny słabszy punkt powieści. Bardziej zaciekawiły mnie, jak można się domyśleć, wydarzenia koncentrujące się wokół narratora, pomimo tego, że ze zrozumiałych względów brat odgrywał rolę "korespondenta" relacjonującego, co dzieje się w innych miejscach zawładniętych przez Marsjan. Niemniej uważam, że to najmniej ciekawa część książki i ciężko było mi przebrnąć przez te fragmenty.

Książka jest niewielka objętościowo, ale wiele oferuje. Nie tylko pejzaże zgrozy, realia apokalipsy i starcia z obcymi, ale też całe spektrum ludzkich reakcji na te zjawiska. Jest przerażenie, szał, pojawia się obłęd i próby rozpaczliwego odzyskania równowagi. Sami kosmici są przedstawieni w budzący strach sposób, a przynajmniej tak było w moim przypadku. Wydaje mi się, że to pozycja obowiązkowa nie tylko dla amatorów powieści science fiction, ale też i fanów opowieści o zagładzie ludzkości i powieści przygodowej. Jest napisana w specyficzny sposób, ale można do tego szybko przywyknąć i delektować się lekturą.

|tyt, oryg. War of the Worlds, H. G. Wells, Vesper, 216 str., 1898, 2018|

Komentarze