Swing time (Zadie Smith)


Dosadność nie zawsze idzie w przypadku literatury w parze z subtelnością, napisałabym nawet, że bardzo rzadko. Nic w tym dziwnego - skupienie się na delikatnym ukazywaniu świata i opisywaniu niuansów nie zawsze pozwalają wyłożyć czytelnikowi najważniejsze kwestie, szczególnie w momencie, gdy ocierają się one o tematy budzące kontrowersje i dzielące dyskutantów na dwa wrogie sobie stronnictwa. Lata 90. XX wieku, historia czarnoskórej bohaterki, powieść w której ścierają się różne kultury, a co za tym idzie, różne ambicje i marzenia. Zadie Smith ukazuje w swej powieści trudną drogę podejmowania wyborów, świata ambicji i prób dotrzymania wierności samemu sobie.

Epizodycznie w swoich wyborach literackich sięgam po literaturę piękną i właśnie staram się poszerzyć swe horyzonty poprzez zapoznanie się z prozą Smith. Autorka już jakiś czas temu zostawiła swoje nazwisko w głowie i oto efekt - opinia o książce napisanej w nieco specyficzny sposób, w której dwutorowo biegną wątki teraźniejszości i przeszłości. A zaczynamy od samego końca, od chwili, kiedy już doszło do pewnego zmieniającego rzeczywistość epizodu i teraz przychodzi pora na to, żeby dowiedzieć się, jak do tego doszło.

Jak wspominałam, bohaterka nie przedstawia się nam z imienia, a co ciekawe, w dialogach zamieszczonych w powieści też go nie uświadczymy, więc pozostanie dla nas anonimem. Narratorka jednak w bardzo szczegółowy sposób opisuje swoje przemyślenia i odczucia, nie pozostawiając obojętną, na swoje otoczenie. jest dużo tekstu ciągłego, ale w ogóle nie przeszkadza to w lekturze i nie męczy - zasługą są zapewne umiejętności pisarskie Zadie Smith.

Po szybkim zastanowieniu się na czoło wysuwają się w powieści trzy wątki - relacja narratorki z matką, relacja narratorki z Tracey, jej przyjaciółką oraz trzecia więź czy raczej stosunek zawodowy z Aimee, tancerką i artystką. Każda z tych trzech "nitek" jest ważna, choć mnie najmniej porwała ostatnia. Co prawda mocno rzutująca na stosunek bohaterki z matką czy przyjaciółką, ale mimo wszystko, najmniej porywająca. Tak właściwie wydaje mi się, że problem polega tu na tym, że autorka słabo wykreowała "niezwykłość" Aimee. Narratorka jest w nią zapatrzona, mocno angażuje się w pracę dla artystki, a tak naprawdę czytelnik dostaje tylko mętne przesłanki co do motywacji bohaterki.

Ciekawe jest zderzenie nowoczesnego świata Nowego Jorku z zupełnie innym rytmem życia w Afryce, do której chwilami przenosi się akcja. Bohaterowie tych fragmentów Swing time to przesycone wierzeniami i tańcem realia, w których do codziennych rozterek należy walka z biedą. Pojawia się motyw powrotu do korzeni i refleksji nad tym, kim właściwie jestem, z czym narratorka w trochę utajony sposób zmaga się w całej powieści.

Czy faktycznie jest to książka o cenie, jaką płacimy za marzenia? Zależy jak na to spojrzeć. Główna bohaterka w zasadzie nie staje przed bolesnymi dylematami, a jedynie konfrontuje się z zastaną sytuacją. Popełnia błędy, czasem wydaje się nad wyraz naiwna, co ma swój urok gdy zastanowimy się nad snutym przez siebie marzeniami z dzieciństwa. Nic mnie specjalnie w prozie Smith nie uderzyło, ale widzę koncepcję na przesłanie, które jest całkiem niezłe. Liczyłam na nieco więcej artyzmu w tej powieści, ponadto autorka pisze na tyle subtelnie, że, pomimo iż główny wydźwięk powieści załapałam, pewnie niuanse zostały zbyt delikatnie zasygnalizowane. Uważam też, że pomocne byłoby rozgraniczenie rozdziałów na "wtedy" i "teraz", lub dopisek z miejscem akcji, bo chwilami mi to umykało, a narracja nie zawierała konkretnych znaczników tylko kolejne akapity przemyśleń. To taka bardzo leniwa momentami historia przesycona dążeniem do nieokreślonego celu. On się pojawia, a i owszem, ale takiego ostatecznego kształtu nie przyjmuje w pełni.

|tyt. oryg. Swing time, Zadie Smith, wyd. Znak, 476 str., 2016, 2017|

Komentarze