Muza koszmarów (Laini Taylor)

Mojej satysfakcji po przeczytaniu Marzyciela nie ukrywałam, a przełożyła się ona na ekscytację w związku z nadchodzącą premierą Muzy koszmarów. Już sam tytuł wzbudzał ciekawość, nawet zachwyt i był takim tytułem bardzo w stylu Taylor, po prostu było wiadomo, że to ona go wymyśliła. Co z treścią Muzy?

Drugi tom Marzyciela jest jego bezpośrednią kontynuacją. Akcja urywa się w dość nieciekawym momencie w przypadku części pierwszej i czytamy Muzę dalej znajdując się w tym samym miejscu, po ciężkich przejściach dla boskich pomiotów i Lazlo, który został uczestnikiem wydarzeń zbliżywszy się do Sarai. I jest jeszcze prolog, bardzo ciekawy i wnoszący nowy, ciekawy wątek do świata Marzyciela - historia sióstr, Kory i Novy, których matka została zabrana z powodu swoich specyficznych umiejętności, przez Mesarthimów. Po kolejnych czterystu stronach mogę spokojnie rzec, że właśnie ten wątek okazał się najciekawszy w domykającym dylogię tomie.

Główni bohaterowie muszą zażegnać kryzys, natomiast niestety najwięcej ciekawych rzeczy dzieje się na samym początku książki. Lektura Muzy utwierdziła mnie w przekonaniu, że trochę ewoluował mój gust czytelniczy, bo proza Taylor już mnie tak nie zachwyca. Autorka pisze pięknym językiem, widać, że lubi z nim eksperymentować, ale nie zmienia to faktu, że w moim mniemaniu Marzycielowi brakuje trochę dojrzałości. Teoretycznie, jak wskazuje tytuł, książka powinna skupiać się na Sarai, a tymczasem bohaterce brakuje nieco inicjatywy, dziewczyna chce zrobić wiele, ale nie podejmuje żadnych konkretnych działań, czy chociażby nie snuje planów związanych z biegiem wydarzeń. Lazlo też schodzi na drugi plan i przez to druga połowa książki, pomimo ciekawego wątku Kory i Novy nieco się ciągnie.

Co z tą Korą i Novą, zapytacie. Jak wspomniałam wyżej, jest to rodzeństwo, a bohaterki łączy bliska siostrzana miłość, zatem coś bardziej oryginalnego jeżeli chodzi o literaturę młodzieżową. Wielokrotnie siła i wyjątkowość tej więzi jest to w narracji podkreślana i na pewno element ten staje się miło odmianą jeżeli chodzi o kreację relacji w Muzie, bo ckliwość romansu Sarai i Lazlo przytłaczała już w części pierwszej. Tu mamy bardzo przyjemną "podmianę", choć nie do końca, bo główni bohaterowie nie znikają całkowicie. Biorąc pod uwagę towarzyszy Lazlo i Sarai - Minya na pewno jest jednym z jaśniejszych i ciekawszych kreacji, z jakimi miałam styczność w tej dylogii. Bardzo liczyłam na większy udział Thyona Nero w akcji, bo polubiłam go całkiem już na początku historii, ale nie dostałam wystarczająco dużo akcji z jego udziałem. Natomiast Feral, Eril-Fane i Azareen to postaci, na myśl o których trochę się krzywię, trochę zgrzytam zębami, bo poza ładną kreacją ostatniej dwójki mamy kolejne pokłady cukierkowych relacji. A Feral został przez Taylor wciśnięty chyba trochę na siłę, bo wydaje się całkowicie niekumatą kukłą, która niczego nadzwyczajnego do świata nie wnosi niestety.

Taylor mogę też pochwalić za ciekawe dary bohaterów, bo jest kilka jej pomysłów, które naprawdę mnie urzekły. Takie małe perły, które wywołują u mnie uśmiech na myśl o drugim tomie. Szczególnie kwestia ta robi się znacząca w drugiej połowie Muzy koszmarów, kiedy nieco snująca się fabuła zmierza do rozwiązania. Ożywiło mnie to trochę, przyznam i nudziłam się ciut mniej, choć końcówka już trochę mi się dłużyła.

Laini Taylor nie zaskakuje aż tak bardzo oryginalnością, jeżeli chodzi o Marzyciela i Muzę koszmarów. Bo podobne motywy i zależności między ludźmi, bogami i potworami, którzy nie dają sobie żyć w spokoju, każdy we własnym uniwersum, były obecne w Córce dymu i kości. Czytając Muzę miałam wrażenie takiego przekopiowania "szkieletu" i przełożenia go na "nową" historię. Zastanawiam się, czy oznacza to, że autorka chce tworzyć dalej w jakimś tam ogólnym uniwersum (Kontinuum) i czy chce opowiadań na różne sposoby cały czas bardzo podobne historie. Bo jak tak, to ja sobie daruję.

Do Taylor i jej twórczości mam sentyment, ale sama też jestem innym czytelnikiem niż tym, którym byłam podczas lektury Córki dymu i kości. Widzę, dlaczego ta dylogia może zachwycać, ale uczciwie przyznam, że pierwszy tom był lepszy. W drugim styl już znamy, więc to nas nie zachwyci (a na pewno nie bardziej, niż dotychczas), pomysły autorki zdają się na chwilę "rozpalać", żeby tylko niebawem przygasnąć. To jest tom potrzebny, bo domyka historię boskich pomiotów, ale trochę może nudzić, szczególnie w porównaniu z tempem i wydarzeniami Marzyciela. Niemniej wiem, że jeżeli ktoś zapoznał się już z częścią pierwszą nie może nie sięgnąć po drugą - sądząc po mnie samej. Co do wyjaśnienia tajemnic związanych z działaniem świata "bogów i potworów", rzeknę enigmatycznie:

Psst, to już było...

|tyt. oryg. Muse of Nightmares, Laini Taylor, wyd. SQN, 480 stron, 2018, 2019, tom drugi cyklu Marzyciel|

Komentarze