Pandora

źródło okładki

Amerykanie w walce z zombie? Ratujemy świat? Nie - tym razem pora na Brytyjczyków. Mike Carey ponownie (bo w przypadku Felixa Castora też tak było) osadza akcję swojej powieści w Anglii, choć tym razem Londyn odgrywa nico mniej istotną rolę. Może to i dobrze, bo już tyle historii w Londynie osadzono, że mam wrażenie, że znam go niemal tak dobrze jak swoje rodzinne miasto.

Tak właściwie za co lubimy te postapokaliptyczne powieści? Za klimat? Za nieprzewidywalność? Za zdolnych do wszystkiego bohaterów? Tak właściwie, żeby dobrze zrealizować wymienione przeze mnie elementy trzeba umieć pisać. I Mike Carey umie!

Dotknięte zarazą Wyspy Brytyjskie i baza wojskowa, w której realizowany jest projekt badawczy, który ma na celu uratowanie obywateli przed rozprzestrzenianiem się tajemniczego wirusa. Jego ofiary stają się krwiożerczymi bestiami, polującymi na tę jeszcze nie zarażoną część ludzkości. Przed Głodnymi, bo o nich tu mowa, ciężko jest się uratować, bo wyczuwają zapach człowieka z wielu kilometrów (i czasem nawet substancja zwana e-blokerem nie pomaga, to nic, że się posmarowałeś) i potrafią szybko biegać. Pozostaje wtedy walka, która w przypadku przewagi liczebnej wroga staje się trochę odwlekaniem nieuniknionego.

Mike Carey przy niewielkim nakładzie słów kreuje bardzo dobre sylwetki bohaterów. Jest Helen Jastineu, pani psycholog, która nieumyślnie obdarza uczuciem jeden z obiektów badawczych, czyli Melanie. Dziewczynka jest krwiożerczą kilkulatką nad wyraz dojrzałą jak na swój wiek i inteligentną. Sierżant Parks to typowy wojskowy, któremu udaje się przezwyciężyć poczucie obowiązku i dzięki temu staje się światełkiem w tunelu dla pozostałej części drużyny. Jest jeszcze Doktor Caldwell, ambitna i niedoceniona jako naukowiec, która Melanie traktuje jako obiekt do badań. I pomimo katastrofy w bazie nadal chce je kontynuować, przez co w mojej ocenie staje się najciekawszą postacią. Towarzyszy im szeregowy Ghallager, nieco nieopierzony chłopak o raczej wrażliwej psychice, która daje o sobie znać w najmniej odpowiednich momentach.

Relacje między bohaterami są kreślone przez autora równie sprawnie jak oni sami. Od razu wiemy, kto z kim się nie lubi, a kto kogo darzy sympatią. I chociaż motyw wędrówki przez zniszczone tereny oraz chowanie się i ucieczka przed niebezpieczeństwem, to nic świeżego, to jednak autor bardzo sprawnie realizuje te wątki. Na drodze bohaterów stają Złomiarze, czyli zdziczali bezwzględni ludzie, którzy dla niezarażonych stanowią równie duże zagrożenie. Ponadto sam motyw wirusa, czy też grzyba jest napisany z lekko naukowym rysem, a zatem zyskuje więcej głębi, wypada na pewno dużo bardziej dojrzale, głównie dzięki postaci Caldwell.

Pandora jest bardzo dobrą powieścią napisaną świetnym językiem, co mnie akurat nie dziwi. Co ciekawe, pomimo szokującego zakończenia istnieje sequel książki. Podejrzewam, że u nas się nie ukaże, ale jeżeli, to przeczytam tylko i wyłącznie dla stylu Careya. Pierwszy raz w swojej "karierze czytelniczej" czuję po jednym tomie, że to zamknięta historia i nie trzeba dopisywać kontynuacji, pomimo tego, że jest o czym. Finał Pandory naprawdę zaskakuje, ale jak bardzo, radzę przekonać się samemu.

Jedynych niedociągnięć upatruję w, jak to zwykle bywa w postapokalipsach, akcentowaniu "świata przed i po". O Zarazie dowiadujemy się niewiele, a już sam wątek Melanie, to "nowość wśród nowości". Dziewczynka nie została bowiem zarażona w tradycyjny sposób (przez ugryzienie) lecz przyszła na świat już jako Głodna. 

Powieść M. R. Careya, czyli Mike'a Careya bardzo polecam. Ma świetny, wręcz przerażający klimat (a to się rzadko przy okazji postapokaliptycznej literatury zdarza, chyba, że jest dobrze napisana), dynamiczną akcję i nietypowe rozwiązania jeżeli chodzi o relacje między bohaterami. Ciężko stwierdzić, czy finał książki wypada zadowalająco, ale to też zależy od osobistego odbioru całości. Jakby nie było, to kawał porządnej postapokalipsy, ale czego innego spodziewać się po Careyu?


Komentarze