Marzyciel

źródło okładki

Wyśnione krainy, klimat żywcem wyjęty z baśni, tajemnicze miasto i błękitnoskórzy bohaterowie. Laini Taylor przyzwyczaiła mnie do swego niestandardowego snucia historii za sprawą trylogii Córka dymu i kości - historią Karou autorka mnie w sobie rozkochała. Wiedziałam zatem, że sięgając po Marzyciela dostanę powieść, która swoją oryginalnością i niesamowitością nie pozwoli mi o sobie zapomnieć. Autorka postawiła na minimalnie zauważalne podobieństwo - snów mamy do czynienia z wcześniej wykorzystywanymi motywami, ale udało jej się zrobić to na tyle subtelnie, że w tym nowym świecie - świecie owianego tajemnicą miasta Szlochu czytelnik ma sporo do odkrycia.

Lazlo nie zna swego pochodzenia, uczy się na bibliotekarza i całe dnie spędza na rozmyślaniu o Szlochu - mieście, na temat którego wszyscy milczą. Chłopak sam odkrywa jego tajemnice buszując między regałami biblioteki. Skrzętnie gromadzi materiały, a w wyniku pewnego, jakby to nazwać... zbiegu okoliczności wyrusza na wyprawę. Celem jest nie co innego, jak to wymarzone przez Lazlo miasto, a w nim cytadela, sekrety z przeszłości i... ćmy.

Laini Taylor już od początku swej powieści posługuje się bajecznym językiem, który nie pozostawia czytelnikowi złudzeń co do tego, jakiego rodzaju książkę trzyma w dłoniach. Za sprawą niebanalnych porównań autorka snuje historię, z której wręcz kipią emocje, nie tylko te pozytywne. Mamy i tęsknotę i gorycz, jest i pasja i ciekawość, a wszystko podane w wyśmienitym stylu, który, nie ukrywam, wymaga odrobiny skupienia. Oprócz Lazlo na scenie pojawiają się całkiem ciekawie wykreowani bohaterowie, choć wydaje mi się, że w przypadku mieszkańców cytadeli, o której wyżej wspominałam Taylor mogła trochę lepiej dopracować charaktery. To bohaterowie niezwykli z wierzchu - w przypadku ich kreacji spośród Ruby, Ferala, Jaskółki, Minyi i Sarai wyróżniają się niestety tylko te dwie ostatnie. I tu pojawia się moja pierwsza sympatia wśród tej części postaci - mianowicie Minya. Niesamowicie uparta i charakterna nastoletnia dziewczyna w ciele... kilkulatki. Szczególnie polubiłam ją pod sam koniec powieści, gdzie naprawdę pokazuje pazury, ona i jej banda zjaw, które ma pod kontrolą.

W Marzycielu pojawia się mnóstwo unikatowych motywów, takich w zasadzie jednak charakterystycznych dla samej Taylor. Przyznam, że jej pomysły są zachwycające i jestem przekonana, że jeszcze niejednego asa autorka ma w rękawie. Czekam z niecierpliwością tym bardziej, że do samej dylogii nie jestem jeszcze w pełni przekonana. Głównie dlatego, że w tym niesamowicie baśniowym świecie gdzieś zagubiło się tempo. Szczególnie w punktach kulminacyjnych, w których autorka i tak się rozgadywała i słabo te najważniejsze momenty zaakcentowała. Ponadto nieco za bardzo rozwlekła sceny wpisujące się w wątek miłosny. Sam romans by mi nie przeszkadzał, gdyby było w nim odrobinę mniej mdlącej słodyczy, co w pewnym momencie jednak dało mi w kość.

Marzyciel jeszcze na chwilę obecną jest dla mnie nieco słabszy niż poprzednia seria autorstwa Taylor. Nie zmienia to jednak faktu, że doceniam kunszt, z jakim powieść została napisana i jej lekturę polecam. To taka historia, w której każdy coś dla siebie znajdzie, bo można się i pośmiać i popłakać. Jedynie amatorzy dynamicznych elementów przygodowych mogą się lekko rozczarować, choć jestem przekonana, że w gąszczu tego, co oferuje Taylor i tak zdołają przymknąć na to oko.


Strange the Dreamer: 1. Marzyciel, 2. Muse of Nightmares

Komentarze