Chłopaki Anansiego

źródło okładki

Do tej pory styczność z twórczością Neila Gaimana przebiegała w moim przypadku dość nieciekawie. Lektury mnie rozczarowywały, a ja zachodziłam w głowę, o co właściwie z zainteresowaniem pod adresem tego autora chodzi. Przeczytanie Nigdziebądź nie przyniosło mi odpowiedzi na to pytanie, ale nie można Gaimanowi odmówić, że jest bardzo popularnym twórcą. Postanowiłam sprawdzić jeszcze raz, bo możliwe, że po prostu źle trafiałam. Mój wybór padł już dawno temu na Chłopaków Anansiego i w chwili obecnej mogę wydać już ostateczny werdykt - nigdy więcej Neila Gaimana!

Chłopaki Anansiego to historia po części będąca opowieścią o rodzinie, relacji dwójki braci, którzy przez lata nie mieli pojęcia o swoim istnieniu i którzy dowiadują się o sobie na pogrzebie ojca. Ich wzajemne odnalezienie staje się przyczyną serii niefortunnych wydarzeń i zamieszania nie tylko w życiu tej dwójki. To także powieść osnuta magią z elementami mitologii i mającym potencjał połączeniem urban fantasy, kryminału i szczypty grozy, bo przecież po coś te pająki na stronach powieści Gaiman się pojawiają.

Na samym początku lektury odniosłam wrażenie, że to lekka, przyjemna historia i nawet jeśli nie oszaleję na punkcie autora, to przynajmniej nie znudzę się fabułą, a właśnie tego rodzaju książka w obecnym, pełnym nauki okresie jest mi potrzebna. Przez pierwszą połowę pomimo pewnych potknięć jeszcze nadzieja się we mnie tliła, aczkolwiek szybko przygasła. Zacznijmy od głównego bohatera - Gruby Charlie to taki typowy fajtłapa, któremu brak uznania ze strony otoczenia, ale co najważniejsze, brak pewnych cech wyróżniających go na tle randomowych literackich nieudaczników. Jasne, widzę, że historia zawarta w Chłopakach Anansiego oparta jest na pewnej koncepcji, bo Spider, brat Grubego Charliego stanowi jego dokładne przeciwieństwo, ale nie zmienia to faktu, że pomysł na fabułę dawał Gaimanowi mnóstwo możliwości, a po lekturze mam wrażenie, że praktycznie z żadnych autor nie skorzystał.

Spider to postać na pozór intrygująca, a tak naprawdę denerwująca swoimi pomysłami i zachowaniem, taka, która jak podejrzewam, miała być tym zbierającym laury antagonistą, a staje się zwyczajnym dupkiem, któremu brak ogłady. Nieraz miałam ochotę tego bohatera postawić do pionu i to nie po to, żeby stanąć w obronie Grubego Charliego, ale dlatego, że tak się po prostu nie robi. Postacie drugoplanowe, szczególnie kobiece dość słabo zapadają w pamięć. Jasne, Rosie (narzeczona Grubego Charliego) jakieś tam zasady ma, ale niewiele wnoszące do całokształtu. Jednym z niewielu pozytywnych aspektów jest w Chłopakach Anansiego postać matki Rosie, która swego przyszłego zięcia nie znosi i daje mu to do zrozumienia w mniej i bardziej subtelny sposób.

Sam Anansi swoimi epizodycznymi występami nie zachwycił mnie specjalnie, co nie przeszkadza mi w przyznaniu, że wiem, za co ten bohater mógłby być lubiany. To postać ekscentryczna, której działania na pewno do konwencjonalnych nie należą i niestety to postać wnosząca nieco absurdu do historii, absurdu, który jest dla mnie nikle akceptowalny. Ponadto sylwetki czwórki starszych bohaterek występujących w roli zaadaptowanych na potrzeby gaimanowskiego uniwersum czarownic też nie przypadły mi do gustu w nawet najmniejszym stopniu.

To, co najbardziej mnie u Gaimana razi to mało śmieszne elementy śmieszne, nawet nie specyficzny, a według mnie niedopracowany styl i brak klimatu jakiegokolwiek. Szczególnie, że akcja Chłopaków Anansiego dzieje się (po części) w Anglii, a dokładniej w Londynie i zupełnie tego nie da się wyczuć. Kiedy bohaterowie się przenoszą, również różnica między lokacjami jest słabo zauważalna. Elementy kryminalne nie wprowadzają napięcia, przynajmniej w moim odczuciu, a to, co miało śmieszyć spotkało się tylko z jakimś skurczopodobnym grymasem na mojej twarzy. Końcówka niesamowicie mi się dłużyła, bo gdzieś w trzech czwartych zupełnie straciłam zainteresowanie finałem. Możliwe, że przy samej końcówce autorowi udało się minimalnie zaangażować mnie emocjonalnie, co było miłą odmianą po tych trzystu stronach ziewania z nudów i pocieszania się, że to na szczęście krótka historia. Niestety i tak wydaje mi się, że ten wątek relacji rodzinnych został za słabo wyeksploatowany, a można było na niem wypracować porządną (albo chociaż porządniejszą) sferę psychologiczną wszystkich bohaterów. Wtedy całość nabrałaby głębi i pomimo lekkiego wydźwięku coś w głowie czytelnika pozostałoby na dłużej.

Definitywnie kończę moje próby polubienia Neila Gaimana. Rozumiem, że autor ma swoje grono oddanych fanów jego twórczości i to dobrze, bo jestem w stanie dostrzec, za co mogą się jego książki podobać. Trochę czuję się jak mugol, pozostając odporną na domniemany urok książek autorstwa Gaimana, a z drugiej strony pocieszam się faktem, że przedarłam się już przez pokłady stronic zapisanych fantastyką i i tak ją uwielbiam. Ja i Gaiman po prostu mamy nie po drodze i żadne zachęty już mnie nie skłonią do sięgnięcia po jego książki. Ale jeżeli ktoś ma ochotę  sprawdzić, czy to co u góry powypisywałam jest prawdą i czy zgadza się z moim stanowiskiem, to do lektury mimo wszystko zachęcam.



Komentarze