Wyzwolenie

Napakowana akcją trylogia Wojny Alchemiczne kończy się właśnie Wyzwoleniem i tytuł ani trochę nie sugeruje biegu wydarzeń. To była ironia. Natomiast co do samej książki, należałoby się spodziewać, że autor te ludzko-mechaniczne wojaże zakończy w odpowiednim stylu, mając już doświadczenie zdobyte podczas pisania poprzednich części i sprawi, że zatęsknimy za wykreowanym przez niego światem. Za tym ostatnim jak najbardziej da się zatęsknić, natomiast jeden aspekt twórczości Tregilisa mnie przy Wyzwoleniu pokonał. Styl. Właśnie przez niego kończąc czytanie poczułam prawdziwe wyzwolenie.

Czego zapewne łatwo się domyślić, wszystkie wątki zapoczątkowane w Mechanicznym i Powstaniu muszą zacząć zmierzać ku końcowi. W zasadzie Tregilis przyzwyczaił nas do dynamicznej akcji, pościgów, walk i ucieczek i nie inaczej jest w tomie trzecim. Ilość stronnictw w pewnym sensie ulega zmianie, zawiązują się nieoczekiwane sojusze, a treść Wyzwolenia nie umyka pewnej przewidywalności. Czytelnik świat już zna, zdołał przywiązać się do bohaterów i pora wyłożyć karty na stół.

Właśnie, bohaterowie. Moją ulubienicą od początku przygody z Wojnami Alchemicznymi była Berenice i nic się w tej materii nie zmieniło. Charakterna, ekscentryczna, wulgarna, a równocześnie zraniona. Nie ulega wątpliwości, że to bohaterka zapadająca w pamięć i to dzięki niej chciało mi się przez Wyzwolenie brnąć. Brnąć słowo - klucz, ale przejdę do tego później. Jeżeli chodzi o postacie, to zdecydowanie widoczny jest zmniejszony udział Daniela, przynajmniej jeżeli mówimy o jego występach na pierwszym planie, nad czym ubolewam, bo dzięki niemu miałam wgląd w klakierski punkt widzenia. Tregilis nie pozbawia nas tego całkowicie, ale ewidentnie uszczupla. Na pewno autora pochwalić jednak należy za kreację klakierów - naprawdę wzbudzają niepokój i w prowadzonej wojnie okazują się niebezpiecznym przeciwnikiem, do czego Tregilis zdążył już nas w poprzednich częściach przyzwyczaić.

Nie znika również całkiem kwestia rozważań o charakterze egzystencjalnym i filozoficznym. Wątek ten nadal gdzieś się pojawia sporadycznie przy okazji najważniejszych starć, niekoniecznie tych militarnych. Ujawnia się również na scenie głowa państwa holenderskiego, czego brakowało mi w poprzednich częściach, bo miałam wrażenie, że królowa panuje nad wszystkim pozostając nadal jakby trochę "za sceną". Wraz z jej udziałem w powieści na jaw wychodzi brak przygotowania Holendrów do takiego obrotu sytuacji.

Wreszcie - co mnie w powieści zraziło, zirytowało, zmęczyło. Styl Tregilisa to aspekt, który nie ewoluował na przestrzeni tomów. Znam autorów z ciężkim stylem pisania, ale ze stylem, do którego można przywyknąć. Tymczasem ponad trzysta stron Wyzwolenia przeczytałam we wrześniu. Wpisałam sobie tę książkę na wrzesień i przez kolejne dwa miesiące zwalczałam kilkadziesiąt ostatnich stron umęczona przyswajaniem wydarzeń opisanych topornym, wymagającym językiem. Żeby było jasne - z początku aż tak bardzo tego nie odczuwałam (choć widać było specyfikę stylu Tregilisa) i liczyłam na to, że pod koniec w ogóle nie ruszy mnie ten element powieści. Pierwszy raz zostałam pokonana. Dopiero po kilku tygodniach byłam w stanie niespiesznie doczytywać po pięć, dziesięć stron dziennie. Jak najbardziej pewnie swój udział miało w tym przypadku tłumaczenie, co nie zmienia faktu, że czytało się po prostu ciężko.

Ostatni tom Wojen Alchemicznych jest nieco rozczarowujący i wypada blado na tle Mechanicznego i Powstania, ale to solidne zakończenie. Autor zadbał o to, by dodać do historii szczyptę szokujących wydarzeń, a i tempo powieści, nawet jeżeli nieco zwalnia i tak potrafi zaabsorbować. Cała trylogia to porządna, dobrze skonstruowana opowieść o walce, poświęceniu, wierności, buncie i rozlewie krwi dla idei czy narodu. Uważam, że Tregilis to autor godny zainteresowania, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, jak nie wiele książek z tego gatunku na naszym rynku się ukazało.

OCENA: 6,5/10

Komentarze