Mój październik

Był dziwnym miesiącem. Trzydzieści jeden dni pełnych sprzeczności, różnych emocji i powrotu na studia, to tak na marginesie. Swoją drogą, częstość publikowania przeze mnie wpisów na bloga to nie efekt nadmiaru nauki, a czytania jednej zachwycającej, pochłaniającej i oczarowującej cegły, która niebawem doczeka się recenzji. Tak więc w listopadzie powinno być lepiej i coś tu się zacznie dziać. Tradcyjnie, sklejka kadrów października.


Nowa stajenna miłość, najlepsze konisko na świecie, Garder, na którym wprost wspaniale się jeździ. I kilka okazji do posiedzenia przed telewizorem - Pocahontas i mecz o eliminacje do Mistrzostw świata.



Październik rozpieszczał pogodą. Jasne, nie w całości, bo na końcówce już zrobiło się chłodniej, ale dzięki kilkunastostopniowym temperaturom można było korzystać ze słońca, chodzić na spacery i jeździć konno na zewnątrz, co bardzo sobie cenię, jak z resztą większość jeźdźców (i koni).

Koncert Huntera, na którym nie mogło mnie zabraknąć, bo to chyba jedyny polski zespół, na którego występy mam ochotę chodzić. Wizyta w Lubinie i nadejście mglistej pogody, chłodu i koniec cieplejszych dni.

Klimatyczne wieczory i symboliczne świętowanie. Starości mojej.
Te książki przeczytałam. Pięć to standardowy wynik, o który musiałam trochę powalczyć, ale się udało. W zasadzie dwie książki, to znaczy Krew władzy i Psy z Rygi były wypożyczone, a Tymona Ateńczyka męczyłam już kilka miesięcy (znaczy miałam przestój). Ściana burz mnie oczarowała, a Nów księżyca okazał się całkiem przyjemnym powrotem do powieści młodzieżowych, za którymi nieco zatęskniłam.

W zasadzie to nabytków książkowych jest nie wiele, ale są. Sama kupiłam tylko dwa tytuły i to w zasadzie zupełnie przypadkowo, a pozostałe dwie książki dostałam jako upominki urodzinowe.


Czerwone dziewczyny dorwałam w Dedalusie za dychę. Sporo dobrego się o tej książce słyszy, a takiej okazji przegapić nie mogłam. Może w końcu ruszę z czytaniem nieco mniej standardowych w moim wydaniu gatunków - takich, po któe nie mam czasu sięgnąć, bo fantastyka. Serafinę autorstwa Rachel Hartman dostałam w prezencie. Jak na kogoś, kto siedzi w fantastyce, to rzadko czytuję o smokach, ale coś mi się zdaje, że to będzie bardzo przyjemna lektura. Dziwne zjawiska Doyle'a - mam ochotę sprawdzić tego autora w czymś innym niż Sherlock, który mnie nie zauroczył. Krótką formę zawsze sobie cenię. Gry o tron przedstawiać chyba nie muszę. Za to muszę zaznaczyć, że ogromnie za światem Pieśni Lodu i Ognia się stęskniłam i będę w przyszłym roku powtarzać lekturę. Już się nie mogę doczekać czytania Martina w tym wydaniu.


Powodzenia w listopadzie!

Komentarze