Czerwone dziewczyny


Dobrze jest czasem opuścić swoje podwórko i pójść bawić się na mniej znany teren. Taką wyprawą dla mnie była lektura Czerwonych dziewczyn, które pojawiły się na polskim rynku wydawniczym gdzieś w pierwszej połowie roku. Nie wiele o tej powieści wiedziałam, a wystarczyło mi do zakupu to, że jest to tytuł raczej chwalony. Zagłębiając się w historię rodu Akakuchibów szybko przepadłam, zachwycając się tym nowym, zupełnie innym światem.

Kazuki Sakuraba postanowiła tę wielopokoleniową historię opowiedzieć z punku widzenia jej najmłodszej dziedziczki, Toko. W ten sposób powstała bardzo ciekawa klamra - bo rozpoczynamy poznawanie losów Akakuchibów od Manyo, babki naszej narratorki, która najważniejszą rolę odgrywała na początku i w środku powieści. Manyo to potomkini ludzi z gór, tajemniczego plemienia pojawiającego się w wiosce tylko w chwili czyjejś śmierci. Dziewczyna przez przypadek zostaje przygarnięta przez jedną z rodzin, która ratuje dziecko przed porzuceniem. I poznając historię Manyo przeskakujemy do pokolenia jej córki, Kemari, po to, by na sam koniec poznać losy Toko.

Czerwone dziewczyny to powieść rozgrywająca się na przestrzeni lat, pozbawiona jednej wyraźnej linii fabularnej. Akcja toczy się w małym miasteczku, w którym z początku Manyo czuje się nieco obco, jak również jest inaczej traktowana z powodu swego wyglądu. Równocześnie pewnej niezwykłości dodaje tej historii dar jasnowidzenia, jakim obdarzona została dziewczyna z gór. Wprowadza on pewien pierwiastek tajemniczości, dzięki któremu lektura sprawia jeszcze więcej przyjemności, a wizje nawiedzające bohaterkę stają się powodem do snucia pewnych przewidywań w czasie czytania.

Japonia to kraj kwitnącej wiśni, pełen wdzięku i subtelności i również to łatwo w historii wyczuć. Autorka prezentuje w swej książce zróżnicowane oblicza kobiet, uwypuklając ich cechy charakterystyczne i przypisując im role niekiedy wymagające trzymania się tle. Na pewno uwagę czytelników przyciągać może postać Kemari, żywiołowej i niepokornej córki Manyo przynależącej do subkultury buntowników. Przez historię rodu Akakuchibów przeplata się nieuchronnie pewien dramatyzm związany, bardziej lub mniej z poszczególnymi członkami rodziny. Niewątpliwie jest to opowieść która porusza, a nawet skłania do refleksji nad zmianami w otaczającym zarówno bohaterów jak i nas samych czytelników świecie. Styl powieści jest bardzo lekki, a równocześnie precyzyjny, pozwalający się łatwo wczuć w zupełnie odmienny klimat. 

Jest to historia raczej stonowana, może poza kilkoma bardziej dynamicznymi fragmentami, wymuszonymi przez fabułę. Mimo to nie sposób się nudzić podczas czytania, bo każde z dzieci Manyo jest zupełnie inne, każde ma swoją własną historię i w każdym z nich znajdzie się coś fascynującego. Jeżeli coś mnie drażniło podczas czytania, to chyba tylko trochę zbyt mocno rozciągnięte opisy przemian ekonomicznych w Japonii na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat, ale bierze się to raczej z mojej osobistej awersji do tego obszaru naukowego, a i tak podkreślić należy fakt, że jest to aspekt w książce niezbędny. Uważam też, że trzeba zaznaczyć rolę morderstwa w Czerwonych dziewczynach. Wspomina o tym napis na okładce, jednak nie należy nastawiać się na wzbudzające silne emocje próby odkrycia tej tajemnicy, choć pewna zagadka z wątkiem tym się wiąże.

Ogromnie cieszy mnie fakt, że miałam okazję, zupełnie spontanicznie tę historię poznać. Znajdzie się w niej tak wiele rzeczy, które mogą zachwycić jak i mądrości, które zostaną z czytelnikiem jeszcze po zakończonej lekturze, że naprawdę warto po powieść sięgnąć. Równocześnie język zachwyca lekkością i przystępnością, a i wciąga w niesamowity świat kultury Japonii.

Moja ocena: 7,5/10

Komentarze