Zielona mila


Już dawno nie trafił mi się tytuł, który tak ciężko byłoby mi wrzucić do konkretnej kategorii, zaszufladkować gatunkowo i mieć z głowy. Problem w tym, że nawet gdyby mi się to udało, nie miałabym Zielonej mili "z głowy". King stworzył bowiem powieść, która zagnieżdża się w świadomości czytelnika, sprawia, że przeżywa on emocjonalny Armagedon i nie potrafi się po lekturze do końca pozbierać. I tak też pisząc o sobie w trzeciej osobie uzewnętrzniłam się już w pierwszym akapicie, warto jednak napisać co dokładnie sprawiło, że historia przesiadującego w więzieniu Johna Coffeya (i nie tylko jego) skazanego na śmierć aż tak bardzo mnie poruszyła.

Na samym początku lęk wzbudzało we mnie samo miejsce akcji. Narratorem jest Paul Edgecombe, więzienny strażnik pracujący w Cold Mountain na bloku E. To tam przesiadują skazani na najwyższy wymiar kary. Śmierć na krześle elektrycznym. Podczas kolejnych rozdziałów zdołałam się oswoić nieco z przewodnim motywem okrutnych egzekucji, co nie zmienia faktu, że i tak odbierałam ten aspekt jako drastyczny element świata przedstawionego. W dodatku, śledząc wspomnienia Paula nie raz dostawałam na tacy podane szczegóły związane z przeprowadzaniem kary.

Zielona mila jest historią, którą wszyscy w moim otoczeniu już znali (szczególnie w wersji filmowej), ale na szczęście nikt nie zdradził mi istotnych faktów dotyczących fabuły. Mniej więcej w połowie książki zorientowałam się, w jakim kierunku podążają wydarzenia i... na szczęście nie wszystko przewidziałam.

Bardzo cenię sobie Kinga ze kreację niesamowitych postaci, które umieścił w Zielonej mili. Pierwszy plan wiadomo - Coffey, Edgecombe, Delacroix, ale na przykład jeżeli chodzi o bohaterów pojawiających się epizodycznie, to Janice skradła moje serce. Gratulacje dla autora - nakreślił tę bohaterkę za pomocą może kilku zdań i ukazania kilku reakcji na konkretne sytuacje. Nie wiele, a i tak doskonale wiedziałam, jakiego rodzaju charakter ma Janice i przepadałam za nią. Podobne uczucia wzbudzała we mnie przyjaciółka Paula, Elaine.

King dosyć mocno poznęcał się nad czytelnikiem za sprawą Zielonej mili. Umieścił w książce mnóstwo okrucieństwa, niesprawiedliwości i bezsilności, co przy lekturze wprowadza czytelnika w stan przygnębienia, mniejszego lub większego. Nie raz przy czytaniu mogą zaszklić się oczy, a piszę to ja, zazwyczaj nie wzruszona na nawet najbardziej tragiczne zwroty akcji. Na marginesie - o tym, że podczas lektury nie płaczę zazwyczaj wspominam przy okazji tych nielicznych wyjątków, tytułów, które jednak wycisnęły łzy z moich oczu.

Czy myśli pan, że jeśli człowiek szczerze żałuje tego, co zrobił, może wrócić do czasu, który był dla niego najszczęśliwszy, i żyć w nim całą wieczność? Czy tak wygląda niebo?

Postać Coffeya jest niesamowita. To bohater wykreowany na zasadzie sprzeczności. W dodatku przy okazji jego postaci King przemycił do książki motyw nietolerancji wobec odmiennego koloru skóry, czym dołożył wisienkę na torcie niesprawiedliwości, którym ta powieść po prostu jest. Coffey to taki poczciwy olbrzym z nadnaturalnymi zdolnościami, który mimowolnie zostaje uwikłany w tragiczny ciąg wydarzeń. Jego wiecznie zapłakane oczy i fakt, że boi się ciemności dziwnie wyglądają w zestawieniu z oskarżeniem o podwójny gwałt i morderstwo.

Długo można by wyliczać najsilniejsze elementy chyba jednej z najsłynniejszych powieści Stephena Kinga. Niewątpliwie jednym z najczarniejszych charakterów, jakie w literaturze powstały jest szczycący się koneksjami zimny, kalkulujący drań Percy Wetmore. Jego relacja zarówno z więźniami jak i ze strażnikami to te fragmenty książki, przy których w kieszeni otwiera się scyzoryk, choćby i wirtualny. Również śmiem twierdzić, że Percy to takie uosobienie zła, a zarazem w bohaterem tym wiąże się jeden z niewielu pierwiastków sporadycznie dochodzącej do głosu sprawiedliwości.

Zielona mila niewątpliwie rozwaliła mnie psychicznie i uważam ją za najlepszą powieść Kinga, oczywiście spośród tytułów, które do tej pory miałam okazję czytać. To taka inna odsłona twórczości tego pisarza. Nieco bardziej realna, silniej oddziałująca przynajmniej na moją psychikę. Jasne, elementy nadnaturalne jak najbardziej się pojawiają i tutaj, ale nie wysuwają się na pierwszy plan, co nie umniejsza ich istotności. Całość jest świetnie skomponowana. Książka oprócz tego, że daje do myślenia i mocno podkopuje fundamenty emocjonalnego muru, za którym czytelnik próbuje się schować również niesamowicie wciąga. W zasadzie nie mam żadnych zarzutów co do warsztatu Stephena Kinga. Bardzo chcę jeszcze kiedyś na taką historię trafić, a równocześnie zdaję sobie sprawę z tego, jak trudne to będzie. To powieść jedyna w swoim rodzaju.

Moja ocena: 9/10

Cytat zapisany kursywą oczywiście pochodzi z książki.

Komentarze