O fascynacji jaką Tolkien żywił wobec mitologii wie chyba każdy, kto miał choć odrobinę styczności z opracowaniami dotyczącymi twórczości pisarza. Nie dziwi fakt, że twórca tak niesamowitego uniwersum jak to z Władcy pierścieni znane na całym świecie wcześniej musiał zagłębić się w teksty pochodzące z przeróżnych kultur oraz okresów rozwoju literatury. Z nich także czerpał inspirację i jednym z efektów jest Opowieść o Kullervo, której lekturę odkładałam już bardzo długo. Przyczyna jest prosta - czytałam bardzo różne opinie dotyczące akurat tego tolkienowskiego tworu, a może nie tyle o sam tekst mistrza fantasy chodzi, co o dodatki zawarte w tomie, w którym historię bohatera z fińskiej mitologii poznajemy na około czterdziestu stronach. Czy warto było przedzierać się przez pozostałe dwieście, żeby łatwiej odczytać sens i okoliczności powstania jednej z pierwszych legend stworzonych przez Tolkiena czy to sztuczne dodawanie objętości?
Przyznam, że z tym tytułem mam problem z dwóch powodów. Po pierwsze, Opowieść o Kullervo, pierwsza tolkienowska legenda to, jak łatwo wywnioskować, początki twórczości literackiej człowieka, który stał się mistrzem za sprawą dużo późniejszych tekstów. Fabuła Opowieści, pomimo tego, że napisana przystępnym językiem i przyjemna w odbiorze na kolana nie rzuca. W związku z tym skłonna jestem twierdzić, że najlepiej potraktować ten tekst jako ciekawostkę dla fanów tolkienowskiej twórczości. Inspiracja fińską mitologią to na pewno coś wyróżniającego się na zdominowanym przez grecką i nordycką mitologię rynku. Podtrzymuję jednak to, że najlepiej po Opowieść o Kullervo sięgnąć będąc już nieco bardziej zaznajomionym z tym, jak Tolkien tworzy i, co więcej, będąc zaznajomionym z tym, jak bardzo mocno Tolkien z mitologii czerpał.
Kullervo to bohater Kalevali, którego Tolkien sobie zapożyczył i bazując na motywach fińskiego eposu przerobił jego historię, opowiadając na nowo w formie legendy. Czyta się przyjemnie, w niektórych fragmentach da się z łatwością zauważyć dar Tolkiena do snucia historii, natomiast nie jest to wielce porywająca lektura. Gdy doda się do tego wykład o Kalevali, który w książce zawarto nieco bez sensu w dwóch wersjach, brudnopisu i maszynopisu oraz wstęp i przedmowę mamy trochę niepotrzebnych treści wnoszących nieco chaosu i też trochę nudy. To, co przy oryginalnym tekście Opowieści o Kullervo jest najbardziej pomocnekoniecznych treści zostało do książki przemyconych. Dlatego też z końcową oceną mam problem i to komentarze Verlyn Flieger oraz końcowy wywód uwypuklający konteksty i powiązania między Kalevalą, Opowieścią o Kullervo i Silmarillionem. Z tego prosty wniosek, że kilka mniej koniecznych treści zostało do książki przemyconych. Dlatego też z końcową oceną mam problem i traktuję tytuł jako ciekawostkę, coś, z czym i tak wcześniej czy później bym się zapoznała, aczkolwiek nie uważam, by należało akurat Opowieść o Kullervo wymieniać wśród czołowych dzieł Tolkiena. To też zależy od kontekstu, bo niewątpliwie dla niego samego styczność z Kalevalą i stworzenie swojej wersji historii Kullervo mocno rzutowało na to, jaki kształt przybierze jego dalsza twórczość.
Komentarze
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku, liczę na to, iż pozostawisz po sobie coś więcej niż tylko dwu wyrazowe stwierdzenie "Chyba przeczytam", albo "Brzmi ciekawie". Byłabym niezmiernie wdzięczna za lekkie wysilenie się co do treści zamieszczanej w komentarzu.
Z góry dziękuję za wszelkie opinie, nie tylko pozytywne, ale i krytyczne, jestem otwarta na sugestie i skłonna do podjęcia dyskusji.