Klucz do otchłani

Czy książka zapowiadana jako futurystyczny thriller inspirowany twórczością Lovecrafta może czytelnika nie zainteresować? Myślę, że to mało prawdopodobne, z racji tego, że sama na taki tytuł zwróciłam uwagę. Bądź co bądź książka swoje odczekała, ale mam wrażenie, że teraz była on dla mnie i tak ciekawszą lekturą niż te cztery lata temu, gdy ją kupiłam. Dlaczego więc męczyłam Klucz do otchłani ponad dwa tygodnie i odkładałam ostatnie kilkanaście stron na kolejne i kolejne popołudnie?

Somoza postanowił opowiedzieć nam dosyć znaną już w literaturze historię bohatera żyjącego jak każdy z nas, szarą codziennością, który wcale się o to nie prosząc zostaje wplątany w intrygę. Ciężko doszukiwać się tutaj przyczyn, dla których to właśnie Daniel Kean został "posłańcem", tym, który w pociągu z Berlina, w którym pracował jako konduktor dostał tajemniczą wiadomość od samobójcy odnośnie klucza do otchłani. Tym samym Daniel zostaje wpakowany w walkę między wyznawcami różnych rozdziałów Najświętszej biblii. Obiecujący początek, dynamiczna akcja i zagadka oraz perspektywa podróży na inny kontynent nie zapowiadały pustki, którą pamiętam po zakończeniu lektury i którą niestety z wnętrzem książki kojarzyć będę.

Widać dobrze, że Somoza pomysł na książkę miał, również i warsztat nie nawalił. Autor przenosi nas do przyszłości, w której można na przykład zaprojektować człowieka, a ludzi dzielą się właśnie na pochodzenia biologicznego, bądź stworzonych w ośrodkach na podstawie prywatnych preferencji rodziców. Brzmi ciekawie, w czasie czytania sprawdza się, również podczas zakreślania różnic między oboma typami ludzkich istot, powodów do wzajemnej nienawiści. Główną rolę odgrywa w książce wspomniana wcześniej Najświętsza biblia, której wyznawcy to fanatycy religijni, żarliwie wierzący w poszczególne rozdziały. Niestety zarzuty mam pod adresem właśnie ich, czyli bohaterów z którymi podróżujemy po emanującym surowością futurystycznym świecie. Motywacją do działania głównego bohatera jest zagrożenie czyhające na jego żonę i córkę. Bardzo dobry motor do działania, z tym, że tak jakby działa tylko przez pół książki. Potem Daniel o swojej rodzinie niemalże zapomina i tylko po części dlatego, że wątek częściowo się rozwiązuje za sprawą korzystniejszego mniej lub bardziej zwrotu akcji. Tak samo inne relacje między bohaterami to słabo zaakcentowane informacje o tym, że jakąś dwójkę łączy silna sympatia bądź jej przeciwieństw. Kreacja bohaterów zdecydowanie mi nie podeszła i jedyną sylwetką, która zdobyła moją sympatię była Maya. Ja oczywiście nie wymagałam rozwlekłych fragmentów ukazujących przeszłość kolejnych postaci, ale te szkice, które dostałam sprawiły, że z żadnym z bohaterów zżyć się nie mogłam.

Wspomniana pustka pojawiająca się mojej głowie po lekturze tyczy się również nudnawej fabuły, niepotrzebnych wprowadzających pewne zagmatwanie wątków i słabo dopracowana kreacja świata. Niewątpliwie Somoza chciał coś tą historią przekazać, ale nie do końca to do mnie trafiło. Widać to też właściwie po recenzji, którą czytacie. Co ja właściwie jeszcze mam o tej powieści napisać? Chyba tylko tyle, że nie jestem w stanie stwierdzić, czy inspiracja Lovecraftem wyszła autorowi na dobrze, bo proza mistrza grozy jeszcze wciąż przede mną. Natomiast jeżeli mowa o elementach będących technologią przyszłości zaliczyć należy tą kwestię na plus, bo nic czytelnika nie przytłacza, w zasadzie większość "nowinek" to ciekawe gadżety o nieskomplikowanym działaniu przydające się w życiu codziennym.

Początek powieści był obiecujący, tym bardziej, że autor postanowił wystartować z mocnym akcentem, który podniósł poprzeczkę najwyraźniej za wysoko. Historia Daniela oraz wyznawców rozdziału siódmego, dziewiątego czy czternastego (niepotrzebne skreślić) to niezbyt wciągająca przygodówka w specyficznym klimacie, który niestety nie nadrabia braków lektury.

Moja ocena: 6/10

Komentarze