Rycerz siedmiu królestw


Jak na kogoś, kto nagminnie rozpoczyna, kompletuje i czasami nawet doczytuje serie, rzadko sięgam po wszelkiego rodzaju ich uzupełnienia. Zwykle trafiam na historie takie, które trwają przez określoną ilość tomów i żadne dodatki się nie ukazują, również rzadko się takowymi interesuję. Przykład - dwa zbiory opowiadań ze świata Nocnych Łowców Cassandry Clare, których kijem bym nie tknęła, bo ostatni tom Darów anioła ogromnie mnie rozczarował. Jest jednak seria, na której do tej pory nie zawiodłam się jeszcze ani trochę i w związku z którą będę sięgać po wszelkie "dopiski". Mowa oczywiście o Pieśni Lodu i Ognia. Rycerz siedmiu królestw to zbiór trzech opowiadań ze świata, w którym toczyła się akcja Gry o tron oraz jej kontynuacji. Powracamy do Westeros jednak na chwilę odrywamy się od waśni między Starkami i Lannisterami oraz zapominamy walkę o to, kto zasiądzie na Żelaznym Tronie. Uwagę natomiast warto skupić na innym bardzo znaczącym rodzie, jakim są Targaryenowie.

Bohaterem zbioru opowiadań jest Ser Duncan, którego przygody rozpoczynają się od pożegnania z jego rycerskim mentorem. Po zapewnieniu zwłokom starego należytego pochówku Duncan wyrusza w świat, by zdobywać doświadczenie jako rycerz, poprawiać swoje umiejętności jak i walczyć o sprawiedliwość w pełnym dworskich intryg świecie. No właśnie - pełen honoru, poczucia obowiązku i nieskłonny do wchodzenia w układy bohater to u Martina nowość. Jakże przyjemna i wnosząca świeżość w uniwersum, w którym czytelnik przywykł, że każdy każdemu wbić w plecy nóż może.

Bardzo cenię sobie krótką formę, o czym nie raz wspominałam już, czy to przy lekturze innych zbiorów czy z okazji osobnego posta poświęconego właśnie opowiadaniom. Martin sobie jak najbardziej w krótkiej formie radzi. Nie zmienia to faktu, że w czasie kilkudziesięciostronicowych historii przewija się masa nazw i tytułów i ich zagęszczenie jest podobne do tego, które charakteryzuje Pieśń Lodu i Ognia. W powieściach kilkusetstronicowych mamy więcej czasu na przyzwyczajenie i zapamiętanie postaci, W Rycerzu Siedmiu Królestw momentami panuje niezły chaos, a z tyłu książki brak spisu występujących w niej rodów. Część z nich znana jest oczywiście z głównej martinowskiej sagi, jak chociażby wspomniani Targaryenowie czy Freyowie, ale biorąc pod uwagę opis koligacji czasem ciężko się połapać. Dlatego pomimo tego, że opowiadania są krótkie, należy mocno się przy lekturze koncentrować.

Gdy mowa o fabule, najciekawszą Martin popisał się w pierwszym opowiadaniu. Nasz bohater trafia na turniej rycerski, w czasie którego emocje naprawdę sięgają zenitu. W dodatku autorowi, podobnie jak w przypadku pierwszego tomu sagi udało się ten element opisać bardzo ciekawie i właśnie dlatego uważam, że Wędrowny rycerz to najbardziej wciągające opowiadanie. Natomiast gdy mowa o pozostałych dwóch - nie brak im brutalności, akcji, walk i przygód, ale jednak wydały mi się one nieco mnie oryginalne niż tekst rozpoczynający ten zbiór.

Niewątpliwie warto zwrócić uwagę na giermka Duncana - Jajo, To postać z rodu Targaryenów, której rola nie ogranicza się jedynie do pomocy we wkładaniu zbroi i zajmowaniu się końmi. Jajo służy Dunkowi (skór od Ser Duncana) pomocną radą, jest przebiegły i krnąbrny. Bohater łatwo skrada sympatię czytelnika i wraz z rycerzem, któremu służy tworzy bardzo udany duet.

W Rycerzu Siedmiu Królestw opisano historię sprzed akcji Gry o tron i właściwie treść zbioru w ogóle nie wiąże się z wydarzeniami z Pieśni Lodu i Ognia. Niewiele też w niej elementów typowo fantastycznych - smoki, rytuały związane z R'hllorem czy też Dzieci Lasu się nie pojawiają, choć Martin już zdołał przyzwyczaić nas do oszczędnego używania właśnie elementów nadprzyrodzonych w swoich książkach. Tak więc zbiór ten stanowi ciekawy dodatek dla fanów sagi, natomiast nie wiąże się z główną akcją. Można sięgnąć nawet nie znając książek z Pieśni Lodu i Ognia i sprawdzić, czy po lekturze próbki martinowskiej twórczości mamy ochotę na więcej.

Moja ocena: 7/10

Komentarze