Tengu


Nie spodziewałam się wcale dobrej lektury po Tengu i muszę przyznać, że ryzykowałam przy pierwszym spotkaniu z Mastertonem odpuszczając sobie trud rozeznania wśród jego powieści. Wiedziałam o tym pisarzu wcześniej tylko tyle, że można go kochać lub nienawidzić i że miał w swojej twórczej karierze poradniki seksuologiczne nim nie zabrał się za pisanie horrorów. Masterton to nazwisko dosyć znane i będąc fanem grozy wypada przynajmniej otrzeć się o jakiś tytuł spod jego pióra. No to się otarłam...

Tengu to wielowątkowa historia z próbą wyrównania rachunków za II wojnę światową w tle. Japońska organizacja stworzona przez pokrzywdzonych w wyniku zrzutu bomby na Hiroszimę stwarza za pomocą rytuałów ludzkie potwory o niesamowitych zdolnościach gotowe zabić na rozkaz. Mowa o niezniszczalnych Tengu, ludziach opętanych przez demona o tej enigmatycznej nazwie. Powieść zaczyna się bardzo dobrą sceną, w której można zaobserwować metody działania maszyny do zabijania, jaką jest właśnie człowiek opętany przez siły zła. Niestety, ten niesamowicie realistycznie napisany fragment jest ostatnim dobrym w powieści.

Już dawno nie czytałam książki, która jednocześnie podłamywałaby mnie, ale nie na tyle, by wzbudzić jakąś szerszą gamę negatywnych uczuć, które przekładałyby się na potok przekleństw z moich ust. Ta książka w większości jest po prostu bardzo przeciętna i ciężko żywić wobec niej jakiekolwiek emocje.

Masterton sili się na kreację kilku nie najgorzej przedstawionych, odróżniających się od siebie nawzajem postaci, których nijak nie da się polubić. Znienawidzić też się nie da. Jak na przeciętne czytadło, którego spodziewałam się trochę bardziej niż dobrej lektury Tengu jest bardzo nijaką powieścią. Owszem, gdy mowa o scenach akcji, faktycznie coś można "dostrzec", leje się trochę krwi, padają serie strzałów, ale co z tego, gdy kompletnie mnie nie obchodzi, kto przeżył a kto nie, bo los wszystkich postaci jest mi dokładnie obojętny.

Również więcej jest w powieści swego rodzaju materiału nadającego się do książki sensacyjnej a nie horroru. Nawet ciężko mi było poczuć, że czytam choćby we fragmentarycznych częściach grozę, bo wszystko było sztuczne. Najbardziej dialogi - momentami kompletnie nie wiedziałam, o co w nich chodzi, lub stwierdzałam, że ludzie przecież tak nie rozmawiają.

Pewne drobiazgi mi się jednak spodobały, a mowa o wspomnianej scenie początkowej, bardzo mocnej i zaostrzającej apetyt na więcej takich fragmentów. Początek był na tyle drastycznym fragmentem, że nie zdziwiłabym się, gdyby co słabszych i mniej odpornych na realistyczne opisy zniechęciło do dalszego czytania. Ponadto powiedzmy, że docenić mogę motyw mitologii japońskiej zastosowany przez Mastertona i samo wplecenie tego wątku do powieści.

Kolejnych błędów mogłabym jeszcze trochę powymieniać, przytaczając przykłady ze słabo rozpisaną warstwą kryminalną (czytelnik dowiaduje się na samym początku, kto zabił, ale musi potem śledzić marnej jakości śledztwo i jego "ślepe zaułki" wiedząc, że są ślepe) lub brak choćb y cząstkowego budowania relacji ("No siema, widzimy się pierwszy raz w życiu, ale w sumie stańmy do walki z tymi złymi jako najlepsi przyjaciele!"), ale chyba łatwo się domyślić, że nie polecam Tengu. Szkoda czasu na tak beznamiętną lekturę. Żebym chociaż miała się nad czym poużalać...

Moja ocena: 4,5/10

Tytuł oryginału: Tengu
Autor: Graham Masterton
Wydawnictwo: Rebis
Ilość stron: 360
Rok wydania: 1990 (oryginał), 2015 (drugie wydanie w Polsce)

Komentarze