Mój styczeń

Pewnie nie będzie zbyt wielu, którzy podzielać zechcą mój stosunek do stycznia - Hura, zima! Serio, już dawno nie cieszyłam się aż tak bardzo z powodu mrozów. A na widok zasypanych ulic i zapowiedzi kolejnych opadów buzia mi się uśmiechała. W zimie jest coś magicznego albo po prostu to ja jestem w stanie odnaleźć pozytywy o każdej porze roku (czyli we mnie jest coś magicznego). Styczeń upłynął mi pod znakiem nauki i w związku z tym... przeczytałam tak dużo, że starczyłoby na dwumiesięczny zapas biorąc pod uwagę moje tempo czytania.

Spontaniczny spacer w okolice mojego ukochanego Mostu Osobowickiego, nieopodal którego mieszkam i przez który, ku mojej uciesze, często przejeżdżam. Wrocław jest miastem mostów i może akurat ten nie jest najbardziej reprezentatywnym, ale lubię go, żeby nie było, że Grunwaldzki i Milenijny zgarniają cały "fejm".

Trochę zimowych widoczków i peron na stacji Wałbrzych Główny, była godzina chyba coś koło 8.00, największe mrozy i -15 stopni na dworze. Nawet przekonałam się do włożenia szalika...

 Lektura Lewis. Człowiek, który stworzył Narnię wprawiła mnie w niemały zachwyt, niemal w taki sam stan wprowadził mnie kolejny piękny zimowy dzień.

Obejrzałam "300" w celu zmniejszenia liczby filmów, których nie widziałam, a tych jest zatrważająco sporo. Lektura Kossakowskiej sprawiła mi mnóstwo radochy i rozrywki, a pozostałe dwie fotki są z serii "Fajne plakaty, z przystanków, blisko których mieszkam". Te z Antyradia mnie urzekły, a ten nawiązujący do Shakespeare'a po prawej na dole świadczy o tym, że ktoś chyba śledzi moje lektury na LC i wiedział, że w styczniu czytałam "Sen nocy letniej".
Fragment świetnej okładki do Rudej sfory, czaszki i koń, chyba nie można było się bardziej wpasować w moje gusta...

I jeszcze trochę zimy, bo zima jest super!
A na sam koniec krótkie podsumowanie tego, co faktycznie przeczytałam w styczniu, a jest to aż siedem tytułów. Pękam z dumy i trzymam szczękę, żeby mi nie opadła ze zdziwienia...




  1. Dybuk (Szlojme Zajnwil Rapoport)
  2. Lewis. Człowiek, który stworzył Narnię (Michel Coren)
  3. Sen nocy letniej (William Shakespeare)
  4. Ruda sfora (Maja Lidia Kossakowska)
  5. Słowa światłości (Brandon Sanderson)
  6. Decathexis (Łukasz Śmigiel)
  7. Wbrew zasadom (Samantha Young)
Wszystkie były na swój sposób dobre, a przynajmniej zadowalające (tak, Wbrew zasadom też), ale najbardziej oczarowała mnie biografia Lewisa. Oczywiście za krótka, ale rozbudziła we mnie ciekawość odnośnie stowarzyszenia Inklingów, innych powieści twórcy Narnii a co za tym idzie, wzrósł mój apetyt na biografię Tolkiena, który był związany z postacią Lewisa.
Dwie sztuki, które przeczytałam uznaję za udane, bo ja się po prostu bardzo dobrze odnajduję w lekturze wszelkich dramatów. Jest poetycko, jest śmiesznie a czasem i strasznie. Shakespeare nadal jest jednym z moich ulubionych twórców, natomiast po Dybuka sięgnęłam z powodu bezsenności i ani trochę się nie zawiodłam. Decthexis być może zrecenzuję, podobnie ma się sprawa z książką Samanthy Young, która była moją odskocznią od tego, co czytam na codzień. I praktycznie rzecz biorąc nie miałam przy czym zgrzytać zębami...
Sanderson nieco mnie zawiódł, ale i tak zafundował cały miesiąc przebywania w świecie ABŚ, który zachwycił mnie rok temu i niestety teraz nie za bardzo się rozwinął. Polecam jednak autora jak najbardziej, bo warto poznać to, co spłodziła jego wyobraźnia. Ja niewątpliwie za kilka miesięcy zapoluję na jakąś jego książkę.
Recenzje są w zakładkach, to, czego nie opisałam na blogu można wyszukać na moim profilu na LC, do którego odnośnik jest na dole bloga.
To by było już wszystko, o czym chciałam wspomnieć odnośnie mojego stycznia. Powodzenia w lutym, chwalcie się, ile przeczytaliście!

Komentarze