Mój grudzień

Przybywam z podsumowaniem, ale mieszanym, bo i o książkach i o życiu kilka wzmianek będzie. Ostatnimi czasy stawiam na konkrety, a ponadto zabawiam się zupełnie amatorsko PhotoScapem, zatem poniżej efekt połączenia tych dwóch czynników.


Początek grudnia oznaczał wizytę na Wrocławskich Targach Dobrych Książek - pojawiłam się tam tylko na chwilę, aczkolwiek się opłaciło, bo na jednym ze stoisk antykwariatowych dorwałam coś, co pojawiło się na ostatniej kompozycji. Do tego czytałam powieść Waltera Tevisa - Przedrzeźniacz. Bardzo dołująca lektura, której klimat wpasował się w mój nastrój.

Koncert Farben Lehre, na który się wybrałam i zrozumiałam, że trochę przeorganizowały mi się moje preferencje muzyczne. Punk chyba już nie jest ponad wszystkim. A po prawej kadry z wizyty w stajni - pogoda nie sprzyjała, ale raczej nie biorę tego pod uwagę, gdy mam się wybrać na jazdę. I sympatyczny pyszczek Rogera, który akurat tego dnia był chory, więc jeździłam na innym wierzchowcu...


Co oglądałam w grudniu? Po pierwsze, dalej ciągnęłam powtórkę Chirurgów, do których wracać pewnie będę jeszcze nie raz. I czytałam Lśnienie, jak widać, doczytywałam...


Ostatnia książka tego miesiąca, recenzowana post niżej - Wschód złego księżyca. Całkiem dobre zakończenie roku czytelniczego, choć i tak w grudniu najlepszą książką okazała się ta spod pióra Stephena Kinga.


Zdobycze z grudnia - drugi Potter i Iliada. Każda za 15 złotych, a to wydanie Iliady mnie po prostu urzekło. Nie pasuje co prawda do Odysei, którą zdobyłam jakoś pół roku wcześniej, ale chyba nie będę się tym zbytnio przejmować...


I oglądałam też Czas honoru - wkręciłam się w polski serial! Jestem już po trzech sezonach, zrobiło się trochę nudniej, ale przyznam, że po krótkiej przerwie, spowodowanej lekturą Słów światłości na pewno do oglądania wrócę.

Komentarze