Kot alchemika

Tym razem rozpocznę rozbrajająco szczerym wyznaniem - nigdy w życiu nie kupiłabym tej książki, gdyby nie była fajnie wydana. W dodatku jest to pierwsza książka, która przełamuje złą passę pięknie wydanych beznadziejnych w treści powieści. Bo nie dość, że fajnie wygląda, to jeszcze zdołała mnie wciągnąć,

Na wstępie warto zaznaczyć, że już sama fabuła jest oryginalna, jednak gdy znalazłam Kota alchemika trzy lata temu w Dedalusie, to nie docierał do mnie ten fakt. A o czym Moers postanowił napisać? O krotku, magicznym kocie uchodzącym za unikat w Sledwai, mieście w kraju Camonii. Echo właśnie takim stworzeniem jest i to w dodatku w ciężkiej sytuacji - bezdomny, głodny, bliski śmierci. Na początku książki jesteśmy świadkami główny bohater zawiera ciekawy, niezbyt lukratywny kontrakt z przeraźnikiem Eisspinem. Ten proponuje krotkowi miesiąc wspaniałego żywienia, najwyśmienitszych potraw serwowanych w celu zdobycia... tłuszczu Echo. Po roztyciu się krotka przerażnik chce podciąć mu gardło i wygotować z niego tłuszcz, aby jego kolekcja stała się jeszcze bardziej unikatowa. Echo z racji okropnego głodu zgadza się i wkracza do pełnego dziwactw świata Eisspina. Między nim a Echo pojawia się powoli nić porozumienia, przeraźnik zdradza krotkowi wiele niesamowitych tajemnic z dziedziny przeraźnictwa, opowiada historie z przeszłości, która okazuje się nie do końca domknięta...

Trochę lektury się bałam, bo miałam wrażenie, że to książka skierowana do młodszych czytelników, a na pewno nie mająca na celu zapewnić rozrywkę starszyźnie z dwójką z przodu. Fakt, że przy lekturze bawiłam się wyśmienicie na szczęście przeczy tejże teorii - że przy Kocie alchemika mogłabym się nudzić. Owszem, nie dostałam książki z najwyższej półki, której każdą stroną mogłabym się delektować, a jednak uważam Waltera Moersa za niesamowitego pisarza. To, co wpłynęło na okrzyknięcie go tym przydomkiem to niesamowita wyobraźnia, której owoce znaleźć można w powieści jego autorstwa. Kot alchemika jest piątym tomem camońskiego cyklu książek, ale nie wydaje mi się, aby konieczną była chronologiczna lektura. Po prostu każda książka to osobna historia, łączy je tylko miejsce i delikatne powiązania pojawiające się epizodycznie. Sama nie mam zamiaru czytać wszystkich książek z tej serii, ale jeszcze dwie mam na oku.

Ciężko mi nieco sklasyfikować Kota alchemika, bo z jednej strony to książka bardzo prosta, o nieskomplikowanych bohaterach, a z drugiej, dzieją się w niej momentami wręcz straszne rzeczy, które mogłyby wydawać się wręcz traumatyczne dla młodego czytelnika. Paradoksalnie śmiem twierdzić, że dlatego przy lekturze się nie nudziłam - spodziewałam się czegoś w miarę przyjemnego i lekkiego, a dostałam kilka scen, po których szczęka zeszła mi do parteru. I na chwilę obecną klasyfikacji się nie podejmuję.

Rozczarowało mnie zakończenie. Chodzi mi o to, że okazało się zbyt pomyślne. Mam świadomość tego, że wizję autora powinno się szanować, ale nic mnie tak nie denerwuje, jak zbyt pomyślne zakończenie wieńczące lekko ponurą fabułę. Kilku książkom już ten zarzut postawiłam i nigdy nie polubię zbyt kompromisowego finału, który w mojej ocenie ujmuje powieści charakteru.

Podobali mi się boahterowie, bo mimo prostoty ich kreacji nie byli papierowi, co zawdzięczać należy również wyobraźni autora. Przeraźnik, pomimo straszliwego układu jaki zawarł z krotkiem, miał w sobie coś, co nie pozwalało go nienawidzić. Do gustu przypadli mi również przyjecie krotka - Fiodor F. Fiodor i skóroperze. Nie spodobała mi się jedynie Izanuela, która była okropnie infantylną bohaterką i to jeszcze w bardzo irytujący sposób.

Mogę spokojnie książkę Waltera Moersa polecić, bo jest niesamowita pod względem pomysłowości. To, co autor w powieści zawarł wielokrotnie wprawiało mnie w zachwyt (i inne stany), a fabuła wciągała i sprawiała, że traciłam poczucie czasu. z chęcią jeszcze do świata Camonii powrócę, choć nie tak od razu.

Moja ocena: 7,5/10
Tytuł oryginału: Der Schrecksenmeister
Autor: Walter Moers
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ilosć stron: 362
Rok wydania: 2007 (oryginał), 2010 (w Polsce)

Komentarze