Droga królów


Nie wiem, czy jest coś jeszcze do powiedzenia o Sandersonie, co byłoby w jakiś sposób odkrywcze. Naczytałam się o nim i o jego twórczości wielu pozytywów, ujętych w bardzo przekonujące słowa. Nie wiem też, czy jest sens starać się wymyślić coś nowego na jego temat, co powiedziane nie zostało, ale liczę na to, że w poniższych akapitach uda mi się wyrazić moje odczucia po lekturze Drogi królów.

Opowieść nie żyje, dopóki nie zostanie przez kogoś wyobrażona.

Z cegłami tak to już jest, że sięgnąć po nie ciężko, a i wkręcenie się chwilę zajmuje. W przypadku powieści Sandersona udało mi się wciągnąć w tę historię po około stu pięćdziesięciu, może dwustu stronach. Przyznam, że liczyłam na to, że nie pogubię się przy rozróżnianiu bohaterów, bo mam już praktykę po lekturze innych książek z szeroką gamą postaci. Na szczęście u Sandersona nie trzeba aż tak bardzo się wysilać. bo głównych postaci jest czwórka, a towarzyszącym im bohaterom drugoplanowym nadano cechy wyróżniające ich i sprawiające, że łatwo ich zapamiętać.

Niech bronią cię twoje czyny, nie słowa.

Co do postaci głównych - z nimi mam problem. Nie wiem, kto jest moim faworytem. Oczywiście, na kandydata do pierwszego miejsca wysuwa się od razu Sheth, skrytobójca w bieli, który szybko zdobywa zainteresowanie czytelnika tylko po to, żeby przez kolejne nieliczne rozdziały ujawniać o sobie szczątkowe informacje, I pozostać wielką tajemnicą do końca tomu. Zaraz za nim powinien uplasować się Kaladin, ale w zasadzie nie wiem też, czy nie powinien to być Dalinar. Pierwszy z nich jest kojarzący mi się z inną znaną mi postacią niewolnik o umiejętnościach chirurga, a drugi to szanujący starodawne zasady honoru Arcyksiąże z Odpryskiem. Odpryski to w ogóle tematem na osobny akapit, ale połączę je z innymi wątkami fantastycznymi, o których chcę napisać. Zatem stawkę ulubieńców zamykać powinna Shallan, ale w obliczu tego, jak zakończył się jej wątek w Drodze królów śmiem twierdzić, że ciężko ją obsadzić na stanowisku najmniej lubianej wśród lubianych. Problem pozostaje bez rozwiązania.

Walczymy w tej wojnie, jakbyśmy byli dziesięcioma różnymi narodami, walczymy obok siebie, ale nie razem.

Coś o stylu autora. Z początku wydawał mi się on nieco... za prosty. Naprawdę. Nawet w czasie dalszej lekturami momentami stwierdzałam, że pewne kwestie zostały ujęte trochę nieprecyzyjnie, ale w morzu literek składających się na pierwszy tom Archiwum burzowego światła to nie jest zbyt mocno odczuwalne. Z czasem uznałam, że gdyby język powieści był bardziej skomplikowany, nie chciałoby mi się sięgać po cegłę. Samo zdjęcie jej z półki wymagało nieco determinacji, ale dzięki łatwemu, ale nie zbyt uproszczonemu stylowi łatwo wgłębiałam się w dalsze losy postaci. Specjalnie zajrzałam na mój profil na LC, żeby sprawdzić, kiedy zaczęłam swoją Drogę królów. Wychodzi na to, że czytałam ją prawie pięć miesięcy. Ani trochę nie żałuję, że zajęło mi to tyle czasu. To tak, jakbym pomieszkiwała sobie w świecie Sandersona przez ten okres i co kilka dni, czasem po większych przerwach wracała w coraz lepiej mi już znane miejsce. Sympatyczne uczucie.

Czy ostatnie lata spędzone na na udawaniu, że kieruje się zasadami lepszych ludzi, mogły wymazać całe życie rzezi?

Sanderson stworzył zupełnie nowy świat, krainę Roshar, w której każde państwo z tego, co zdołałam się zorientować, wierzy w inne bóstwa. Poszczególni obywatele również różnią się między sobą wyglądem, o czym w przypadku opisu drugoplanowych bohaterów ze Strzaskanych równin autor zawsze wspomina. W tym momencie nasuwa się pytanie, czym są Strzaskane równiny. To teren walki, współzawodnictwa i wojny równocześnie. Wiąże się to z rywalizacją o zdobywanie Odprysków (mieczy i zbroi), prowadzeniem Paktu zemsty na Parshendich i również siedliskiem intryg politycznych. Generalnie zmierzam do tego, że Sanderson splótł ze sobą wiele wątków i zgrabnie wkomponował je w wojenne klimaty. Na Strzaskanych równinach stacjonuje Elhokar, król Alethkaru i wraz ze swoimi dziesięcioma arcyksiążętami mści się na tajmeniczym ludzie Parshendich. Przyznam, że z początku ciężko było mi się połapać wśród gąszczu religii, kultur, zasad panowania klasowego (dahny, nahny i niewolnicy) oraz wzmiankach o wymyślonych przez autora przedstawicielach fauny i flory. Tutaj pojawia się mój największy zarzut pod adresem Drogi królów. Nie ma żadnego bestiariusza, brak również przewodnika po świecie Rosharu. O ile na mapy za bardzo narzekać nie mogę, to akurat oprócz nich w książce rzadko pojawiają się dodatki pomagające rozeznać się w uniwersum Archiwum burzowego światła. Na samym końcu umieszczono jedynie informacje o rodzajach wiązań i zasadach z nimi związanych, czyli czegoś w rodzaju reguł magicznych działających w powieści Sandersona.

Chcemy wierzyć, że kiedyś żyli lepsi ludzie. Dzięki temu możemy myśleć, że znowu tak będzie. Ale ludzie się nie zmieniają. Teraz są zepsuci. Wtedy też byli.

W tak obszernej książce nie łatwo jest uniknąć schematów. Sanderson niejednokrotnie mnie zaskakiwał, nie raz czytałam z zapartym tchem, ale również zdarzało się, że w głowie nasunęła mi się myśl "to było tam i tam". Nie twierdzę, że to błąd, bo do stworzenia fundamentów do porządnej historii potrzeba prostych, znanych zagrywek. Zdrad, rozłamów politycznych, zemst i bohatera, który pociągnie za sobą tłumy. Nie chcę za wiele zdradzać, ale przyznać muszę, że po kilku nudniejszych fragmentach, chwilach przestoju i budowania podwalin pod zwroty akcji końcówka tomu naprawdę zmienia układ sił. To ten smutny moment, w którym oczy zaświecają się na myśl o tym, w jakim kierunku może to wszystko pójść oraz serce boli, bo człowiek właśnie opuścił intrygujący, pełen tajemnic świat z kilkoma odpowiedziami i całym mnóstwem nowych pytań. A wspomniane wcześniej zbroje Odpryskowe kojarzyły mi się niejednokrotnie ze zbroją Iron Mana, mając podobne zasady działania, choć bez zastosowania elementów elektronicznych. Niemniej jednak osoba w pancerzu Odpryskowym miała możliwości dużo większe, niż zwykły żołnierz.

Nie jesteśmy istotami celu. To podróż nas kształtuje. 

Sanderson nie pozostawił swojej książki bez nutki rozważań o charakterze egzystencjalnym, a nawet filozoficznym. Umieścił w Drodze królów bohaterów, którzy prezentują różne stanowiska odnośnie Kodeksu i jego zasad honorowych. Niejednokrotnie doprowadził do sytuacji, w której słynące z wątpliwej moralności postacie dopinały swego, a wtedy musiałam wyzywać pod nosem z racji niekorzystnego obrotu sytuacji. Pod koniec lektury ostatecznie zdecydowałam, że nie darzę sympatią króla Althekaru, Elhokara. To paranoiczny i mało rozgarnięty bohater, przynajmniej w moim odczuciu, który nie powinien znaleźć się na czele dziesięciu żądnych tantiemów i uznania, czasem nie zasługujących na swe miano arcyksiążąt.

Droga królów okazała się świetną lekturą. Pomieszkiwałam w tym świecie ponad cztery miesiące i już chcę do niego wrócić, choć nie mogę. Pomimo nielicznych wad i trochę małej mobliności bohaterów, dałam się wciągnąć i obdarzyć autora sympatią oraz uznaniem. Potrzebuję jednak tego świata więcej. Zakończenie mnie zaskoczyło i pomimo skończonej lektury moje myśli i tak podążają w kierunku ewentualnych dalszych losów bohaterów i możliwości, jakie mogą w uniwersum Sandersona zaistnieć. To oryginalna, przemyślana powieść, która pochłania, więc czym jeszcze mogłabym zachęcić do jej przeczytania?

Moja ocena: 8,5/10

Autor: Brandon Sanderson
Wydawnictwo: MAG
Ilość stron: 954 + kilkanaście stron dodatków
Rok wydania: 2010 (oryginał), 2014 (w Polsce)

Cytaty pochodzą z książki.

Archiwum burzowego światła:
1. Droga królów
2. Słowa światłości
3. ?

Na marginesie: Podziękowania dla Hrosskara za namówienie mnie na Sandersona, takie ostateczne :) Opłaciło się, dzięki!

Komentarze