Wady i zalety krótkiej formy


Tym razem napisze kilka akapitów o konkretnej formie literackiej, a mianowicie jak sugeruje już sam tytuł posta - o opowiadaniu. Dość często stykam się z niechęcią do twórczości wydawanej w opowiadaniach. W zasadzie mogłoby się wydawać, że jak czytanie jest czyjąś pasją, to nie powinien zwracać uwagi na to, co czyta, byle tylko czytać, bo sam fakt czytania sprawia mu przyjemność. A jednak, okazuje się, że opowiadania mają wady. Zasadniczo chodzi o długość...
1. Za krótkie?

Źródło
To jeden z najczęstszych zarzutów, jakie słyszałam pod adresem krótkiej formy. No jak sama nazwa wskazuje... Długie opowiadanie to już powieść. A inna sprawa, że czasem ciężko znaleźć granicę między jednym a drugim. Ale co z tego, że za krótkie? Jest chwila wolnego, ale na przykład cały wieczór, a tylko godzina. I co? VOILÀ! Pięćdziesiąt stron, szybka akcja, szybka charakterystyka bohaterów i można zrelaksować się przy lekturze nie denerwując się, że trzeba będzie przerwać w ciekawym momencie. Opowiadania są jak znalazł!

2. Różnorodne!

Opowiadania są wydawane w dwóch "trybach", z tego, co zauważyłam. Albo jest to zbiór o konkretnej tematyce, ale spod piór różnych autorów (np. Trzynaście kotów) albo jednego autora o różnej tematyce (Anima Vilis). Jest jeden wyjątek od tej reguły - ma to miejsce w przypadku Ćwieka, akcja jego tekstów dzieje się w jednym uniwersum (Chłopcy). I wtedy można wybierać. Można czytać w dowolnej kolejności (ale nie Ćwieka!), można przeskakiwać albo nawet wybrać wyrywkowe teksty i nie czytać całości.

3. Próbka stylu...

Tak właśnie traktuję opowiadania autorów, których nie znam. Mogę sobie danego pisarza "sprawdzić". Zobaczyć, czy jest w stanie szybko mnie zainteresować, bo na tym w zasadzie polega sztuka pisania opowiadań. Masz mało miejsca, musisz szybko zaciekawić czytelnika, żeby nie rzucił tych kilkunastu kartek w kąt. Nie generalizuję oczywiście w tym sensie, że jeżeli ktoś pisze dobre opowiadania, to książki też na pewno są super i na odwrót. Ale krótka forma, która mnie zaciekawi sprawia, że autor zdobywa u mnie dodatkowe punkty.

4. Uzupełnienie do serii...

Miałam do tej pory tylko jeden taki przypadek, żeby opowiadania, których pierwotnie czytać nie chciałam zostały "na chama" dorzucone do kolejnego tomu serii i nie wypadało je pomijać. I spodobały mi się. Jako uzupełnienie historii, czy ukazanie jej początków lub lepsze nakreślenie pobocznych bohaterów. Warunkiem jest jednak sens takiego "dopisku" i jego jakość, jak oczywiście we wszystkich tekstach, bo w przeciwnym wypadku pozostaje tylko rozgoryczenie. Niemniej jednak czasem te zabiegi się udają.

To tyle z mojej strony, w obronie opowiadań oczywiście. Lubię tą formę i zwykle cieszę się gdy mam okazję do lektury. Moje ulubione cztery to:

1. Opowieści z niebezpiecznego królestwa (J. R. R. Tolkien)
2. Anima Vilis (Krzysztof T. Dąbrowski)
3. Tfu, pluje Chlu (Marcin Wroński)
4. Dreszcz 1 (Jakub Ćwiek)

I jak widać z powyższego zestawienia, polska fantastyka opowiadaniami stoi...

Komentarze