Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet


Biorąc do ręki książkę Stiega Larssona przypuszczałam, że się nie zwiodę. W końcu ten polecany przez wielu, nieżyjący już pisarz to znane nazwisko wśród skandynawskich twórców kryminałów. Nie sądziłam jednak, że książka ta tak bardzo mnie porwie, że będę z bólem serca odkładała ją, bo w końcu spać człowiek też musi...

Pierwszoplanowa rola w powieści o tych nienawistnych mężczyznach przypadła Mikaelowi Blomkvistowi, który zostaje skazany za zniesławienie poważanego biznesmana w tekście napisanym i opublikowanym na łamach Millenium. Z początku trochę sceptycznie podchodziłam do głównego bohatera, bo jako dziennikarz ekonomiczny nie zajmował się przystępną mi dziedziną. Tak, nie przepadam za ekonomią, co więcej, ona za mną też. Lecz kiedy akcja została wręcz błyskawicznie pchnięta do przodu i Blomkvist dostał nietypowe zlecenie od innego, poważanego współwłaściciela rodzinnego biznesu zapomniałam o tej mniej sympatycznej branży, w jakiej pracował Mikael.

Stieg Larsson stworzył powieść o dwóch bardzo konkretnych wątkach, bo oprócz zlecenia od Vangera, jakim okazało się napisanie rodzinnej kroniki oficjalnie i próba rozwiązania zagadki tajemniczego zaginięcia Harriet Vanger jest też walka o wskrzeszenie upadającego Millenium, którego klęska bardzo ucieszyłaby Wannerstroma, zniesławionego w artykule biznesamana. Więc w praktyce z dwóch wątków robią się trzy i to trochę zagmatwane.

Zdecydowanie do gustu przypadł mi styl pisania Steiga Larssona, choć śmiem twierdzić, że jest on dosyć... szorstki? Chyba to najlepsze określenie. Fragmentów o ładunku emocjonalnym jest nie wiele, a to, co najmocniej wciąga, to działania bohaterów zmierzające do rozwiązania namnażających się problemów. Kolejną obserwacją, jaką poczyniłam przy pobieżnej analizie stylu, to to, że autor unika rozwlekłego opisywania wyglądu, wnętrz, krajobrazu... Owszem, dostajemy informacje o stanie tychże, ale nie są to opisy przesycone epitetami określającymi konkretne stany. Przyznam się szczerze, że nawet ciężko mi w głowie odtworzyć obraz samego Mikaela, bo tak bardzo poskąpiono mi informacji o nim. Ale nie płakałam z tego powodu, wszelkie lekkie uchybienia wynagrodziła mi pewna drobna, tajemnicza postać...

Lisbeth. Nie chodzi o to, że mam słabość do ludzi, którzy jak ja, żyją w czci żywionej w stosunku do czarnych ubrań i nie uznają innych kolorów w swojej garderobie. Zresztą, mnie samej zdarza się zaszaleć i włożyć czerwoną koszulę, tak więc na tym polu ortodoksji nie praktykuję. Ale pokochałam Lisbeth, której postać nie dość, że mnie zahipnotyzowała swoim specyficznym stylem bycia, to jeszcze spowodowała zrodzenie się miliona pytań w mojej głowie, które tyczą się jej przeszłości, jej rodziny i ogólnie, jej postaci. To bohaterka wręcz idealna, której hakerskie zdolności wzbudzają szacunek i respekt. Bezkompromisowa, nieufna i bardzo wyrazista. I ma fajne koszulki, na przykład z takimi oto napisami:

Armagedon was yesterday. Today we have a problems.

Przez całą lekturę najbardziej kibicowałam we wszystkim właśnie Lisbeth i to o nią najbardziej się martwiłam, a z drugiej strony... To Lisbeth, ona sobie przecież poradzi. Gratulacje w tym miejscu dla autora za wykreowanie tak ciekawej i absorbującej uwagę postaci. I już sobie zacieram łapki na tom drugi, który jest właśnie o Lisbeth.

Co do wątków kryminalnych, śledczych i intryg na polu dziennikarskim w zasadzie nie mam się do czego przyczepić. Oczywiście, w pewnym sensie tytuł sugeruje to, kto jest podejrzanym, ale mężczyzn w powieści Larssona jest pod dostatkiem. Może przydałoby się trochę poszerzyć listę potencjalnych podejrzanych, ale z drugiej strony więcej Vangerów wprowadziłoby tylko większe zamieszanie. I tak wszystkich nie ogarnęłam. Kolejne etapy udawanego śledztwa prowadzonego przez Mikaela zostały całkiem nieźle rozpisane i przy odrobinie skupienia bez problemu można połapać się, jak zmienia się sytuacja i do jakiego punktu dochodzą właśnie bohaterowie. Wątek morderstwa jest dosyć drastyczny i przyprawiający o ciarki na plecach, a z drugiej strony autor postawił na najbardziej kontrowersyjne z dostępnych rozwiązania. 

Na gruncie dziennikarskich intryg, podstępnych zagrywek i prób ratowania swoich wizerunków to, co pozoru wydawało mi się nudne (dziennikarstwo ekonomiczne i walka na artykuły) okazało się całkiem intrygujące. Co jakiś czas pojawiały się nowe informacje, pewne zwroty akcji i niespodziewane zagrywki ze strony bohaterów, których nawet czytelnikowi nie wyjaśniono, dzięki czemu w napięciu upłynęło czytanie ostatnich rozdziałów... Co ja mówię, w napięciu byłam przez całą lekturę.

Książka Larssona to tak naprawdę odgrzebywanie zagadkowych morderstw z przed ponad pół wieku. Nie ma świeżych trupów, co nie znaczy, że jest przyjemnie i sielankowo i nikt nie musi się obawiać, że morderca znów zaatakuje. Poboczne wątki obyczajowe natomiast, to tylko niewielka część książki sugerująca fakt, że każdy z bohaterów ma swoje życie i jest uwikłany w różnego rodzaju związki. Bardzo spodobała mi się koncepcja redakcji Millenium, małej, składającej się z kilkuosobowego zespołu i sugerującej przyjemny, towarzyski klimat panujący w tej ekipie.

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet to książka rewelacyjna, po której warto jak najszybciej sięgnąć po tom drugi. Lektura trzyma w napięciu przez większą jej część, zaskakuje, sprawia, że przywiązujemy się do bohaterów. Co więcej, dostaje ode mnie ocenę, która od dawna wystawiana nie była:

9/10

Autor: Stieg Larsson
Wydawnictwo: Czarna Owca
Ilość stron: 343 i 386
Rok wydania: 2005 (Oryginał), 2015 (II wydanie w Polsce)

Komentarze