Moja książka, a więc mogę sobie niszczyć?


Przystępuję do realizacji dosyć spontanicznego pomysłu na wpis. Spotkałam się z różnymi podejściami do kwestii dbania o książkę. Nie jemy przy czytaniu, nie pijemy przy czytaniu, myjemy ręce przed skalaniem okładek swoim dotykiem...

Stop, hej... Może i okaże się zaraz, że prawię herezje, ale... bez względu na to, jak świetną jest historia zawarta w książce, fizycznie jest to tylko przedmiot. Może trochę delikatniejszy, bo z kruchego i nie wytrzymałego materiału, jakim jest papier, ale nadal po prostu rzecz. Jasne, rozumiem podejścia utrzymujące, że może kiedyś zechce się książkę sprzedać, więc nie powinna być zbyt wymęczona. Ale czy jest to powód do wyznaczania rygorystycznych zasad obchodzenia się z wszystkimi tomiszczami, jakie posiadamy i gromienia wzrokiem każdego, kto zbyt mocno wygnie grzbiet?

Może to wszystko wyglądać na lekko przesadzony bulwers, ale miałam sytuację, w której chcąc pożyczyć książkę dostałam wytyczne na temat tego, jak mocno mogę ją otworzyć, żeby grzbiet przypadkiem się nie zmarszczył. Zrezygnowałam z chęci lektury, bo dopuszczalny kąt jaki mi wyznaczono był po prostu za mały. Cierpieć nie cierpiałam z tego powodu, ale takie akcje zakrawają na absurd. Tak samo jak obkładanie okładek dodatkowo folią czy papierem wydaje mi się pewną przesadą.

Starcie królów. Domyśla się ktoś, co to za cytat i kto to powiedział?

Zaginam rogi, choć nie wszędzie. Na pewno w Pieśni Lodu i Ognia i w książkach Mike'a Careya. Jest w tych seriach tak wiele fajnych cytatów, że aż szkoda ich nie zaznaczyć, a wystające z książek karteczki mnie denerwują. Czasu na przepisywanie cytatów też nie mam, bo dopiero przy pisaniu recenzji, a jakoś przecież te fragmenty odnaleźć trzeba. I w zasadzie zagięcie rogu z mojej strony to wyróżnienie dla książki. Bo wiem, że jeszcze po nią sięgnę, bo wiem, że już ze mną zostanie, bo znaczy to, że jest dla mnie ważna i jeżeli kiedyś przyjdzie wiekopomna chwila w której zacznę sprzedawać książki, tej z zagiętymi rogami nikomu nie oddam.

Nowe, pachnące drukiem tomy w księgarniach na pewno zaspokajają nasze doznania estetyki, ale książki z zagiętymi grzbietami czy przetartymi okładkami mają swój charakter. Moimi ulubionymi w tym miejscu przykładami są Starcie królów i W pierścieniu ognia. Oprócz mnie po te książki sięgnęły jeszcze trzy albo i cztery osoby, a jedną z nich kupiłam używaną. Wyglądają tak, jak wyglądają i nie narzekam na ich prezencję. A w przypadku Starcia królów, które tachałam ze sobą w torbie przez dwa tygodnie nie ma co się dziwić. 


Grzbiet czasem trzeba złamać dla wygody. Kartki gdy są cienkie, też mogą się pogiąć, chociażby na wietrze, gdy człowiek czyta na przystanku. A boki książki też bywają porysowane, jak książka podróżuje wśród innych, często "niebezpiecznych" przedmiotów, jak chociażby klucze. Dbanie o książki jest uzasadnione, ale lekko pomarszczone od wilgoci strony to nie tragedia. Owszem, własność swoją szanować należy, a lepiej obchodzić się tylko z cudzą, ale wszystko do pewnego stopnia. Lekko "zużyte" powieści mają więcej charakteru, nie uważacie?

Komentarze