Black Ice

Książki kierowane do młodzieży już mnie nie zadowalają i staram się ich unikać, ale rok temu jeszcze w ten sposób nie myślałam a i nowa powieść Fitzpatrick była moim prezentem urodzinowym. Co prawda sięgnęłam po nią z rocznym poślizgiem, ale dlatego, że czekałam na zimę. Nadszedł listopad, śnieg też opad(ł) więc czym prędzej chwyciłam za historię z kategorii thrillera młodzieżowego. I wielce się przy lekturze zdziwiłam, a co było tego powodem?

Tajemnice. Trochę teraz uogólniam, ale generalnie to jakie dokładnie motywy skrywali bohaterowie książki mnie zachęcało do dalszej lektury. Sama fabuła jest całkiem ciekawa, bo sprowadza się do wyprawy w góry i utknięcia w śnieżycy dwóch przyjaciółek. Dziewczyny decydują się porzucić samochód i poszukać jakiegoś schronienia przed zimnem, a gdy trafiają do górskiej chatki i zostają przygarnięte przez dwóch młodych mężczyzn nie spodziewają się, że zostaną ich zakładniczkami. Mason i Shaun potrzebują pomocy przy wydostaniu się z gór i przymuszają do tego Britt (która jest tez narratorką) oraz Korbie.

Znam styl pisania Beccy Fitzpatrick i wiem, że potrafi lekko posługiwać się piórem. Przez jej serię Szeptem przemknęłam bardzo szybko i wiedziałam, że tak samo będzie tym razem. I nawet jeśli nie czytuję już młodzieżówek, to udało mi się zdystansować do pewnych cech charakterystycznych tej książki. Owszem, momentami trochę się krzywiłam, ale po paru stronach udawało mi się machnąć na to ręką i czytać niewzruszenie dalej. 

Jak to z młodzieżówkami bywa, romanse muszą być i tak jest w tym przypadku. A teraz proszę o skupienie. Britt i Korbie zmierzały do Ildewild gdzie miały spotkać się z Bearem (chłopakiem Korbie) i byłym Britt - Calvinem, który równocześnie był byłym Britt i jechał tam w roli przyzwoitki, bo Korbie wzięła chłopaka. Nie takie to trudne po chwili przemyślenia. W każdym razie te wątki miłosne gdzieś tam się pojawiają, a Britt robi w swej narracji wstawki na temat Calvina, na temat ich związku i momentami jej głupota mnie załamywała, ale koniec końców te fragmenty nie odgrywały w Black Ice głównej roli.

Dziwny tytuł, co? Nie rozumiem go. Nie chodzi o moje umiejętności językowe - po prostu jest banalny. Fakt faktem, akcja dzieje się w górach zasypanych śniegiem, a w mroźnym lesie Britt musi sobie radzić z wszechobecnym chłodem, ale w gruncie rzeczy na pewno dałoby się wymyślić ciekawszy tytuł, więc w tym miejscu autorka się jednak nie popisała. Szkoda, że nie tylko w tym jednym. Kolejną wadą może być fakt, że pewne fragmenty mogły wydawać się trochę naiwne, lub zbyt uproszczone, ale zrzucam to na karb grupy docelowej dla tej książki. A żeby trochę poprawić sytuację, mogę rzec, że w kilku miejscach naprawdę byłam zaskoczona rozwojem akcji, a opisy wypadły naprawdę realistycznie. Warto było czekać na chłodniejszą porę roku, żeby zabrać się do czytania.

Zatem zaskoczenie. W kilku konkretnych miejscach, o czym już pisałam. To było coś czego się nie spodziewałam, choć może gdzieś pod skórą czaiło się takie uczucie, że wszystko zmierza w stronę w zasadzie najmniej spodziewaną. A dopisek na okładce z przekazem o uważaniu o tym, komu powinno się ufać jak najbardziej trafny.

Jak na powieść młodzieżową Black Ice wypadała naprawdę nieźle, nawet biorąc pod uwagę przy tym stwierdzeniu kilka mankamentów. Podoba mi się też kreacja głównej bohaterki, która w odpowiedniej chwili przejęła kontrolę nad sytuacją i potrafiła myśleć rozważnie i przewidująco, w odróżnieniu od jej tępej i nierozgarniętej przyjaciółki, której w zasadzie ani trochę nie polubiłam. Korbie była okropna i coś bym jeszcze dopisała, ale nie chcę zdradzać pewnych istotnych niuansów. Ale jako nastolatka Britt okazała się być, nawet jak na córeczkę tatusia osobą z głową na karku.

Moja ocena: 7,5/10

Autor: Becca Fitzpatric
Wydawnictwo: Moon Drive
Ilość stron: 446
Rok wydania 2014 (oryginał i w Polsce)

Komentarze