Cujo

Cujo to pies. Gwoli ścisłości, bernardyn. Pewnego dnia zwierzak z potulnego pupila, ulubieńca dzieciaków i wiernego kompana zmienia się w potwora. Ukąszony przez nietoperza choruje na wściekliznę. Ale historię, w której Cujo odgrywa niekoniecznie pierwsze skrzypce odebrałam w dosyć specyficzny sposób.

Świat jest pełen potworów i wszystkim im wolno kąsać niewinnych i nieostrożnych.

Dlaczego w specyficzny sposób? Bo sam Cujo staje się takim łącznikiem, punktem w którym historie dwóch rodzin się splatają. Zwierzak należy do Camberów, których głowa rodziny, Joe, jest mechanikiem samochodowym. I do tego mechanika samochodowego udaje się Donna Trenton, matka czteroletniego Tada i żona Vica. Zabiera ze sobą synka i zastając puste podwórko staje się głównym celem ataku wściekłego psa.

Camberowie i Trentonowie nie są to rodzinami specjalnie ze sobą kontrastującymi, a jednak ciężko uniknąć ich porównywania. Wydaje mi się niestety, że te prywatne rozterki, będące fundamentem do stworzenia konkretnej historii wyszły trochę za bardzo na pierwszy plan. Przez prawie połowę książki fabuła bardzo stopniowo nabiera tempa i w końcu zaczynałam się niecierpliwić w oczekiwaniu na coś konkretnego. Oczywiście, King, jak ma to w zwyczaju, skrupulatnie przedstawia wszystkie postacie, które niebawem przemienią się w ofiary krwawej masakry, ale po raz pierwszy, przy okazji lektury jego książki mnie to trochę nużyło. I kiedy to znużenie osiągnęło punkt kulminacyjny, zaczęło dziać się coś innego.

Wydaje mi się, że akurat tę powieść Kinga należy zakwalifikować nie jako horror, a thriller. Z prostej przyczyny - brak jakichkolwiek wątków nadprzyrodzonych. Motyw wściekłego pas co prawda jest elementem budzącym niepokój, ale to zupełnie rzeczywiste zjawisko. Nie ma tutaj żadnych demonów, żadnej klątwy, czy przedmiotu opętanego diaboliczną siłą.

W kwestii bohaterów, muszę przyznać, że znów autor się popisał, co przyjmę już za pewnik przy jego powieściach. Sam fakt, że ta część "obyczajowa" zajmuje prawie połowę książki świadczy o tym, jak dużych starań King dołożył, żeby wszystko należycie wiarygodnie przedstawić. Nie polubiłam Donny, zdecydowanie nie przypadła mi ona do gustu, bo w porównaniu z drugą "matką" (Charity) wypadła jako beznadziejna panikara. 

Do chwili wejścia na stronę Kinga i zajrzeniu w powiązania nie wiedziałam, jak mam się odnosić do szczątkowego wątku Franka Dodda, który kiedyś terroryzował miasteczko Castle Rock. W Cujo jego postać nie wnosi praktycznie nic i w zasadzie byłam zirytowana wzmiankami o nim. Oprócz tego kolejnym uchybieniem jak dla mnie jest obsadzenie w roli wściekłego psa bernardyna. No błagam. Jak taki wielki, miśkowaty, poczciwy pies miałby wyglądać groźnie? Ja wiem, że gabaryty swoje robią, ale przez cały czas nie potrafiłam sobie wyobrazić wściekłego Cujo.

Czy coś mi się w tej książce podobało? Pewnie. Sportretowanie obu rodzin. Historie pobocznych postaci. Napięcie, w oczekiwaniu na konkretne zdarzenie, choć może niekoniecznie chodzi o atak wściekłego psa. Do listy plusów mogę dodać finał, którego dynamika mnie ożywiła. Zatem biorąc pod uwagę te zalety, subiektywne naturalnie, które wypatrzyłam, Cujo wypada jako lekki, niezbyt klimatyczny, ale dość łatwy do przebrnięcia horror, który horrorem nie jest.

Moja ocena: 6,5/10

Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 463
Rok wydania: 1981 (oryginał) i 2015 (III wydanie w Polsce)

Do wyzwania: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu

Komentarze