Upadek króla Artura


Niekonwencjonalna forma, jaką jest wiersz aliteracyjny zainteresowała J. R. R. Tolkiena na tyle, że zechciał spróbować w niej swoich sił wraz z wykorzystaniem legendy arturiańskiej. Sam poemat dokończony nie został, ale najstarszy syn pisarza - Christopher Tolkien wyznaczony na opiekuna spuścizny po ojcu postanowił opracować materiał dotyczący poematu i nakreślić ewentualne zamiary ojca. Nie będzie to recenzja, a zbiór kilku przemyśleń i uwag po lekturze, która niespodziewanie mnie nieźle wciągnęła.

Może zacznę od początku, czyli od poematu. Utwór zajmuje niespełna 1/3 objętości książki i w dodatku tekst jest umieszczony tylko na jednej stronie - po prawej, a po lewej znajduje się zapis w oryginale. Tak jak twierdził sam Tolkien senior - dla osób nie zapoznanych z formą wiersza aliteracyjnego poemat może wydawać się szorstki i nieprzystępny. Faktycznie, rytmu szukać w Upadku króla Artura nie warto, choć nie można powiedzieć, że czyta się ciężko. Kiedy już po kilku wersach i odrobinie większej koncentracji wgryzamy się w tekst, można spokojnie się nad nim zachwycać. Co ciekawe, bardziej podobało mi się czytanie niektórych fargmentów w oryginale - pomimo tego, że moja znajomość angielskiego nie znajduje się na poziomie zaawansowanym. Określiłabym ten poziom jako znośny... Mniejsza. Odniosłam wrażenie, że czytając po angielsku z tych słów bije większy patos i taka podniosłość, a to jest to, co, jak już nie raz wspominałam, uwielbiam.
Nie mam doświadczenia z legendą arturiańską i bardzo się cieszę, że moja pierwsza z nią styczność miała miejsce przy dziele Tolkiena. Przez tych kilkadziesiąt stron zdołałam się zżyć z bohaterami, jednym kibicowałam, a innych wyzywałam, tak więc nawet przy lekturze trudniejszego, mniej przystępnego tekstu można dobrze się bawić!

Teraz przejść chciałabym do tego, co zrobił Christopher Tolkien. Jak już wspomniałam przy opinii na LC - Christopher prowadzi swoiste śledztwo, mające na celu dogłębne poznanie i ukazanie specyfiki poematu stworzonego przez ojca. Myślałam, że przy tej części książki się zanudzę, a jednak przystąpiłam do jej lektury z postanowieniem przebrnięcia przez te dywagacje. I wielce się myliłam! To wszystko, o czym pisze młody Tolkien wzbudziło we mnie nie małą ciekawość. Ukazał on nawiązania do dawnych, historycznie ważnych dzieł literatury angielskiej. Nawiązał do koncepcji Silmarilionu, na który nabrałam ogromnego apetytu, jakbym go już wcześniej nie miała. Co więcej, powstawiał w swoim opracowaniu notatki ojca, inne wersje fragmentów poematu. Wspomniał o tolkienowskiej koncepcji świata i nawet jeżeli ta część książki miała wydźwięk bardziej naukowy, który powinien najbardziej ciekawić badaczy literatury do których mi daleko był dla mnie wyśmienitą lekturą. Wracałam nie raz do tekstu oryginalnego i szukałam tych elementów, które podkreślał Christopher. Przy okazji śmiem twierdzić, że na pewno nie zrozumiałam wszystkiego od tak, czasem musiałam się mocniej nad czymś zastanowić, a czasem się gubiłam i momentami nie sprawdzałam, czy faktycznie to co pisze Tolkien junior ma przekład na rzeczywistość. Ale to nie miało dla mnie aż takiego znaczenia - nie było tych momentów wiele i całość jak najbardziej do mnie przemówiła. Szkoda tylko, że zamotałam się na samym początku i koniec końców nie wiem, do ilu dokładnie dzieł odnoszono się przy próbie umiejscowienia Upadku... wśród innych, ważnych dzieł z kanonu legendy arturiańskiej.

Kilka słów na koniec - książkę polecam osobom, które już trochę Tolkiena znają i wiedzą, że zaczyna ten pisarz ich fascynować. Upadek... jest zupełnie inny niż Władca pierścieni, Hobbit i inne dzieła Mistrza. Nic dziwnego, a jednak nie chodzi tylko o to, że forma poematu odchodzi zdecydowanie od prozy pisanej w przypadku wspomnianych wcześniej tytułów. Tutaj mamy do czynienia rzekłabym nawet ze studium przypadku i lektura wymaga jednak trochę skupienia oraz pewnego "doświadczenia" z poważniejszymi dziełami literackimi. 

Moja ocena: 8/10

Autor: J. R. R. Tolkien [pod redakcją Christophera Tolkiena]
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 264
Rok wydania: 2013 (u nas), do daty wydania oryginału się nie dokopałam, a swojej książki pod ręką nie mam

Do wyzwania: Przeczytam tyle, ile mam wzrostu

Komentarze